Każda ze stron obecnego konfliktu politycznego w Polsce chciałaby dowieść, że jej działania mają namaszczenie Białego Domu.
W ten sposób potwierdza się niestety brutalna diagnoza stosunków polsko-amerykańskich, którą sformułował Radosław Sikorski w rozmowie z Janem Vincentem-Rostowskim na jednej z taśm opublikowanych w roku 2014 przez „Wprost". Ówczesny szef polskiego MSZ rzucił wtedy bardzo celną myśl: „Problem w Polsce jest taki, że mamy bardzo płytką dumę i niską samoocenę".
Jak widać, owa „płytka duma" i „niska samoocena" doszły mocno do głosu podczas warszawskiego szczytu NATO – i to bez względu na opcję polityczną. W głównym nurcie polskiej polityki każdy chce uchodzić za przyjaciela Wuja Sama i mieć go po swojej stronie, a więc i po stronie swojego pojmowania demokracji, niezależnie od tego, co z ust Wuja Sama słyszy.
A jak było z mową Obamy? Z jednej strony pojawił się w niej antypisowski podtekst – „dobra zmiana" to zamach na filary demokracji i praworządności: trójpodział władz i wolność mediów. Z drugiej jednak w słowach amerykańskiego prezydenta nie było niczego, co podważałoby wiarygodność obecnego obozu władzy w Polsce. Bo być nie mogło.
Nie oszukujmy się, USA nie będą kruszyć kopii o reguły demokracji i praworządności, zwłaszcza że i w tym państwie dochodzi do takich sytuacji, jak batalia o obsadę Sądu Najwyższego. W ostatnim „Plusie Minusie" Krzysztof Kłopotowski przypomniał, że od kilku miesięcy ciało to obraduje w niepełnym składzie, gdyż większość republikańska w Senacie blokuje zatwierdzenie sędziego wskazanego przez prezydenta.