[b]Czy we współczesnej młodzieży widzi pani ten sam głód sztuki i poznawania świata?[/b]
Tak, ale teraz łatwiej go zaspokoić. W latach 60. dużo czasu młodzi ludzie spędzali w domach. Nie podróżowali tyle. Jenny wiedziała, że jeśli nie wsiądzie do samochodu poznanego przypadkiem mężczyzny, życie przejdzie obok niej. Poza tym dzisiaj nikogo już tak nie dziwi inność. W latach 60. trzeba było mieć wiele siły, żeby zerwać z konwencją i zrobić krok ku samodzielności.
[b]Debiut "Włoski dla początkujących" nakręciła pani według zasad Dogmy. W następnych filmach odstąpiła pani od nich. Podobnie jak twórcy tego nurtu – von Trier, Vinterberg, Kragh-Jacobsen. [/b]
W szkole filmowej uczyliśmy się na dziełach włoskich, polskich, rosyjskich reżyserów. Ale byliśmy młodzi, zbuntowani. Dlatego staraliśmy się uwolnić od klasycznych reguł filmowania, zrewolucjonizować kino, tchnąć w nie prawdę. Ale potem dojrzeliśmy do kreacji, wykorzystania sztucznego światła, nie tylko odzwieciedlania, lecz również analizowania rzeczywistości.
[b]Kino duńskie odnosi dzisiaj imponujące sukcesy. Czym pani tłumaczy wielką siłę małej kinematografii? [/b]
Mamy znakomity system wspierania kinematografii przez państwo. Korzystamy z funduszy na rozwój projektów i na produkcję. Dużo zawdzięczamy szkole filmowej, o której wspominałam. Niewiele jest w Europie takich uczelni. Łódzki wydział reżyserii słynie z wysokiego poziomu, ale jest chyba od naszego bardziej akademicki. W Kopenhadze stawiamy na praktykę. I zespołowość: artyści są zwykle samotni, a my zawsze potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Do dzisiaj czujemy się grupą. Oglądamy swoje filmy bez zazdrości, cieszymy się z sukcesów kolegów. Pomagamy sobie.