Tym razem zobaczymy go w duetach z polskimi sławami – Anną Marią Jopek i Leszkiem Możdżerem. McFerrin zaprasza do współpracy gigantów światowego jazzu, ale równie chętnie śpiewa z amatorami, a publiczność wciąga w magiczne transformacje – robi ze słuchaczy chórzystów, czasem nawet najważniejszych autorów utworu. Udowadnia im, że potrafią zaśpiewać najtrudniejsze partie. Jakby nie chciał, by jego niesamowite zdolności odcinały go od świata. Woli wciągać nas w swój.
Mało który muzyk przychodzi na spotkanie z publicznością tak uśmiechnięty, z pewnością żaden tak skutecznie nie zaraża optymizmem. McFerrin zjawia się w najzwyklejszych dżinsach, w prostym T-shircie, na bosaka. I rozpoczyna magię. Stawia na nogi elegantki w szpilkach, usztywnionych węzłem krawata biznesmenów, przypadkowo znajdujących się w eleganckiej sali snobów i wszystkich zmienia w oniemiałe z zachwytu dzieci. A zachwyca nie wielką tajemnicą swojego talentu, ale właśnie tym, że go obnaża, stosuje proste środki, zachęca, byśmy podglądali, jak przebiega konstruowanie utworu.
Gdy kilka lat temu w Sali Kongresowej dyrygował grupą znakomitych wokalistów, dał nam fenomenalną lekcję muzyki. Fundament stawiał, wystukując rytm dłonią o klatkę piersiową, potem każdemu z wokalistów nucił na ucho jego partię. Włączały się kolejne głosy, powstawały harmonie, a na czubku tej rzeźby wybuchały fajerwerki solowych popisów. Potem McFerrin rozmontowywał utwór i budował nowy, jak chłopiec, który stawia zamek z klocków, a po chwili realizuje inny pomysł i z podobnych elementów tworzy statek.
Jego występy to edukacyjna praca u podstaw – nauka wrażliwości i wyobraźni. Te inspirujące spektakle gra bez cienia artystycznej pychy. Zabawne, że muzyk uznawany za geniusza uważa, iż to, co potrafi, jest dostępne dla każdego. – Każdy może improwizować – tłumaczył przed laty w wywiadzie. – Wystarczy jakiekolwiek nuty śpiewać przez dwie minuty. Wtedy w głowie pojawiają się głosy mówiące, byś przestał, ale nie słuchaj ich, kontynuuj przez kolejne dziesięć minut. Rób to codziennie, a bardzo szybko zaczniesz kształtować to, co śpiewasz.
Sam nie od razu zainteresował się improwizacją. Dopiero na początku lat 80., gdy usłyszał improwizowane solowe występy Keitha Jarreta, postanowił pójść tą drogą. Od tej pory traktuje głos jak malarską paletę, dzięki której powstają dźwiękowe obrazy. Na koncertach realizuje się nie tylko jako muzyk, bywa też komikiem – żartuje, by uwolnić naszą fantazję. Mawia, że najbardziej lubi partnerstwo dzieci, bo one nie mają zahamowań i tworzą z nim najbardziej zwariowane piosenki.