Organizuje festiwal jazzowych sław w Bielsku-Białej, gra z kwintetem, kwartetem, solo dla Wisławy Szymborskiej i jej czytelników, w duecie z Wojciechem Waglewskim, a w ostatnią niedzielę w Fabryce Trzciny z zespołem Andrzeja Smolika.
Tomasz Stańko – mieszkaniec Powiśla, Podkowy Leśnej i Nowego Jorku – wrócił do swego projektu z początku lat 80. „Peyotl – Witkacy” i znowu elektryzuje publiczność. Co mu dodaje skrzydeł? Oryginalne pomysły Smolika i jego młody zespół grający z rockowym nerwem. Ale także niesłabnące zainteresowanie publiczności.
Stańko potrzebuje nowych bodźców i inspiracji. Dlatego kupił mieszkanie w Nowym Jorku. Tam jest bliżej sztuki, która go inspiruje: obrazów van Gogha, wystaw galerii MoMA i Central Parku. Inspiracje są mu potrzebne, bo przygotowuje się do nagrania swej kolejnej płyty dla wytwórni ECM Records. Tym razem z międzynarodowym kwintetem. Może przełomowej? Myślę, że znajdą się na niej echa koncertów ze Smolikiem, bo Stańko jak mało kto potrafi wykorzystać muzycznie każde spotkanie.
Gdy kiedyś spytałem go, co dają mu młodzi muzycy jego kwartetu: Wasilewski, Kurkiewicz i Miśkiewicz, odpowiedział rozbrajająco szczerze: – Jestem jak wampir, wypijam z nich krew! Teraz trębacz ma za plecami rockową gitarę i perkusję, latynoskie instrumenty perkusyjne, funkującą gitarę basową i sekcję instrumentów dętych, a obok Andrzeja Smolika za zestawem archaicznych i nowoczesnych instrumentów klawiszowych sprzężonych z komputerem.
W takim towarzystwie Stańko gra, jakby narodził się na nowo. Posłuchajcie tytułowej kompozycji „Peyotl”. Aż roznosi go energia, tańczy z trąbką, podkręca tempo, a zespół zagrał tak, że zadrżała w posadach stara fabryka. Przypomniał mi się wtedy elektryczny zespół Milesa Davisa.