Francuskiego airbusa A330, który spadł do Atlantyku z 228 osobami na pokładzie, dopadła burza o wyjątkowej mocy: z piorunami, gradem i wiatrem osiągającym 160 km na godzinę. Żywioł o takiej sile nie jest jednak niczym wyjątkowym w regionie, w którym akurat znalazł się samolot. Obszar wokół równika, nazywany tropikalną strefą konwergencji, słynie z najgwałtowniejszych burz na świecie – mówią specjaliści.
Na równiku zderzają się wiatry pasatowe wiejące z północy i południa. W efekcie powstają gwałtowne burze, przedzielone okresami niemal zupełnej ciszy. Pas nieprzewidywalnej pogody od wieków odstraszał żeglarzy. Teraz mógł stać się przyczyną katastrofy samolotu.
Od czasu wypadku specjaliści zadają sobie pytanie, dlaczego pilot znajdującego się w niebezpieczeństwie samolotu nie zawrócił, aby umknąć żywiołom. Odnalezione ślady mogą świadczyć o tym, że próbował to robić – część szczątków została odnaleziona poza wytyczonym kursem – jednak odwrót nastąpił zbyt późno i samolot znalazł się w pułapce.
[srodtytul]Dziury w chmurach[/srodtytul]
I to jest najbardziej zastanawiające, bo przecież żaden kapitan nie będzie leciał w środek burzy tylko po to, by ślepo się trzymać harmonogramu. To wbrew przepisom i zdrowemu rozsądkowi. Co się zatem stało?