Kilka dni temu w Durbanie stali pod szatnią jako bohaterowie, teraz jako winowajcy. Miroslav Klose wyszedł jako jeden z pierwszych i próbował wyjaśnić, jak to się stało, że on, prymus futbolu, zawsze opanowany, już w 37. minucie dostał drugą żółtą kartkę. I nie dość, że zaprosił Serbów do odważniejszych ataków, które chwilę później przyniosły bramkę Milana Jovanovicia, to jeszcze nie będzie mógł zagrać z Ghaną w meczu o wyjście z grupy.
– Chciałem trafić w piłkę, to nie były złośliwe faule, wystarczyłoby, żeby sędzia ze mną porozmawiał – mówił Klose o Alberto Undiano Mallenco, który – jak na hiszpańskiego sędziego przystało – gdy już raz kartki wyjął, to do końca meczu ich nie chował. Doszedł do dziewięciu żółtych i jednej czerwonej.
[srodtytul]Dwa lata po przerwie[/srodtytul]
Lukas Podolski, zamykający smutną niemiecką procesję do autobusu, tłumaczył się niechętnie. Powiedział, że strzał z karnego – blisko środka bramki, obroniony przez Vladimira Stojkovica – wcale nie był taki zły. Do innych zmarnowanych sytuacji, m.in. sam na sam ze Stojkoviciem, tym bardziej nie chciał wracać.
Trener Joachim Loew podczas meczu ciskał butelką wody i wrzeszczał, ale potem mówił o drobiazgach, które zdecydowały, że spotkanie potoczyło się właśnie tak. Nikt nie miał odwagi powiedzieć głośno tego, co się cisnęło na usta – że Niemcy najpierw przegrali ze sobą. Dali się sprowokować Serbom, a po przerwie nie strzelili goli, gdy rywale wpadli w panikę. – Druga połowa trwała dwa lata – mówił potem Milan Jovanović o wyczekiwaniu na gwizdek Mallenco ogłaszający, że serbscy piłkarze właśnie wygrali pierwszy mecz na mundialu, od kiedy nie grają pod flagą Jugosławii, a Niemcy przegrali w fazie grupowej pierwszy raz od 1986 roku.