Wyprawa na ziemię nieznaną

Żaden z finalistów nie był jeszcze mistrzem świata, Holendrzy wiedzą, że w otwartej walce przegrają

Publikacja: 10.07.2010 01:34

Wyprawa na ziemię nieznaną

Foto: AFP

K22 – taki będzie kod sukcesu, jeśli Hiszpania zostanie mistrzem świata. Tabliczka wisi na niewysokim brązowym budynku z czerwono-żółtą flagą królestwa przy wejściu. Tu mieszkają mistrzowie Europy, wokół mają boiska. Swoje treningowe, jedyne niespalone słońcem, obok jedno do krykieta. I mały stadion lekkoatletyczny, bo Potchefstroom to miasto lekkoatletów przyjeżdżających tu na zgrupowania z całego świata.

[wyimek]Finały bywały niestrawnym daniem. Ten niedzielny, z udziałem dwóch głodnych drużyn, powinien być inny[/wyimek]

Andres Iniesta właśnie pozuje na trawiastej bieżni fotoreporterom. Carles Puyol i Xavi stają do zdjęcia z kibicami, zaczepiają znajomych dziennikarzy. Z daleka słychać grupę kibiców śpiewających: „Illa, illa, illa, Villa maravilla”, i „A por ellos!” („Na nich!”).

Podjeżdża samochód z Sergio Ramosem, który ćwiczył na siłowni. Vicente del Bosque zarządził na wczesne popołudnie zbiórkę w K22. Przed nim i piłkarzami jeszcze jeden trening za zamkniętymi drzwiami, w sobotę przejadą 120 km do Johannesburga, do Potchefstroom wrócą po finale spakować się i świętować – albo zastanawiać, co zrobili nie tak.

[srodtytul]Skromne miejsce[/srodtytul]

Żadna z drużyn, które zaszły w mundialu daleko, nie wybrała sobie tak skromnego miejsca. Holendrzy mieszkają w pięciogwiazdkowym Hiltonie w Sandton. Hiszpańska kwatera po mistrzostwach będzie jeszcze jednym budynkiem uniwersyteckiego kampusu. W pokojach jedyny luksus to telewizor. Na trening wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów.

Przed wejściem stoi autobus, na szybie hiszpańskie hasło mundialu: „Nadzieja jest moją drogą, zwycięstwo moim przeznaczeniem”. Daleką drogę przebyła reprezentacja od Euro 2008, gdy od wygranej do wygranej jechała z napisem „Cokolwiek się stanie, zawsze Hiszpania”. Po tamtej niepewności siebie nie ma już śladu, dawne upiory zostały odegnane, deklaracje są odważniejsze, zmienił się trener i kilku piłkarzy, ale duch drużyny pozostał.

Carlos Marchena wie, że od kiedy jest Pique, on już do podstawowego składu nie wróci, ale na ławce rezerwowych głośniej od niego kibicuje tylko Pepe Reina, wielki bramkarz skazany na oglądanie jeszcze większego, Ikera Casillasa.

Do dziś krąży wśród Hiszpanów anegdota, jak Luis Aragones tuż przed finałem ME w Wiedniu zaczepił spacerującego po boisku Michaela Ballacka, krzycząc do niego tak, żeby piłkarze słyszeli: „Hej, Wallace, jak się masz?”, i powtórzył to kilka razy, zanim Ballack się zorientował, że się z niego śmieją.

[srodtytul]Braterstwo dusz[/srodtytul]

Del Bosque czegoś takiego nie zrobi i od piłkarzy też wymaga szacunku dla rywali. Oderwanie się od ziemi po serii zwycięstw, w eliminacjach i meczach towarzyskich – to jedyne, czego się bał przed mundialem. Niepotrzebnie. Hiszpania jest jak del Bosque: skromna, lojalna i przywiązana do swoich pomysłów. Nie ma planu B i nie uważa tego za słabość.

Trener bywa krytykowany za upór, ale uparty był też w wierze, że porażka ze Szwajcarią to nie żaden dramat i trzeba dalej robić swoje. Tak samo, tylko skuteczniej. I piłkarze w to uwierzyli. Nie zawsze zachwycali, ale trzymali się swoich sposobów. Tej gry: ty do mnie, ja do niego, która wygląda na najprostszą pod słońcem, ale nikomu innemu tak się nie udaje. Xavi zawsze jest sam, gdy przyjmuje piłkę, Iniesta mija kolejnych rywali, choć wiedzą o nim wszystko, jego zwodów nauczyli się na pamięć.

Xavi ma w turnieju tylko jedną asystę, ale wszyscy wiedzą, że bez jego braterstwa dusz z Iniestą nie byłoby decydujących podań tego ostatniego. Oni przeprowadzili Hiszpanów pierwszy raz przez ćwierćfinał mundialu, sparaliżowali Niemców w półfinale, w niedzielę będą się z nimi musieli zmierzyć Holendrzy, jedyna drużyna, która wygrała w RPA wszystkie mecze.

Hiszpania to Barcelona, ze wszystkimi jej urokami, ale i okazyjnym wpadaniem w pułapkę sztuki dla sztuki. Holandia gra raczej jak Real: więcej goli niż futbolu. Jedni budują akcje w nieskończoność, odbijają się od rywali i wracają, szukając tej jednej bramki, która dawała im awans w każdej rundzie po wyjściu z grupy. Drudzy polegają na szybkich decyzjach Wesleya Sneijdera, rajdach Arjena Robbena i strzałach, bramkę z daleka zdobył już nawet Giovanni van Bronckhorst.

David Villa i Sneijder prowadzą wśród strzelców z pięcioma bramkami, ale poza Villą gole zdobywali jedynie Iniesta i Carles Puyol (kiedyś wyciągnięty z rezerw Barcelony przez Holendra Louisa van Gaala), a u rywali sześciu piłkarzy. Hiszpania straciła tylko dwa gole, tyle, ile Włosi, gdy szli cztery lata temu po Puchar Świata. Holandia dała sobie strzelić pięć, ale zawsze zdobywała przynajmniej jednego więcej. Holendrzy wiedzą, że obrona to ich najsłabszy punkt. Jeśli pozwolą Hiszpanom, by kolejnymi podaniami szukali w niej luk, to oni na pewno je znajdą. Dlatego Bert van Marwijk, zapatrzony w Barcelonę, będzie chciał, by jego drużyna jak najdłużej miała piłkę przy sobie. Zwłaszcza że del Bosque zapewne znów wystawi w podstawowym składzie nie Fernando Torresa, lecz Pedro, który zamęczył Niemców w półfinale ciągłymi zmianami pozycji i rajdami.

– Jeśli to będzie taki mecz jak poprzednie obu drużyn, Hiszpania wygra. Tyle trzeba zachodu, żeby zabrać jej piłkę – uważają holenderscy dziennikarze. I chwalą cichych bohaterów reprezentacji. Powtarzają, że bez Marka van Bommela i Dirka Kuyta ich zespół nie zaszedłby tak daleko.

To prawda, Snejider i Robben są gwiazdami, ale oni dwaj solą ziemi. Van Bommel gra bardzo inteligentnie. Nie traci piłki, wyszukuje wolne przestrzenie, widzi najlepiej ustawionych kolegów. Kuyt haruje w ataku i obronie.

[srodtytul]Cień Johana[/srodtytul]

Van Bommel po awansie do finału był jednym z ostatnich, którzy podeszli do Berta van Marwijka, ale ich uścisk trwał najdłużej. Pomocnik Bayernu to zięć trenera i pierwszy piłkarz przywrócony przez niego do kadry, gdy ją przejął od Marco van Bastena. Nie dlatego przywrócony, że jest mężem Andry, tylko dzięki charakterowi zwycięzcy, chłodnej głowie i zmysłowi ustawiania się w najlepszym miejscu. Van Bommel, specjalista od wytrącania rywala z rytmu, od taktycznych fauli, za które w Bundeslidze dostaje kartkę za kartką, a na mundialu dotąd tylko jedną, był liderem w każdej drużynie, w której grał.

W Bayernie jest pierwszym obcokrajowcem z opaską kapitana. Tylko w Barcelonie mu się nie udało. Zdobył mistrzostwo, wygrał Puchar Mistrzów, w finale nawet zagrał w podstawowym składzie, ale uznano go za zbędny luksus i odesłano po roku do Bayernu. W niedzielę przypomni się dawnym kolegom. Znów będzie miał obok siebie Nigela de Jonga (dla takich piłkarzy Anglicy wymyślili termin „midfield terrier”), zawieszonego w półfinale za kartki. Razem mają pilnować, żeby Xaviemu z Iniestą ani przez chwilę nie było na boisku wygodnie. Holendrzy to nie młodzi Niemcy, nie przestraszą się Hiszpanów, bo grali w klubach z nimi i przeciw nim nieraz.

Hiszpania od swojego stylu nie odstąpi. Jedni zagrają już w trzecim finale, ale wciąż są bez pucharu, drudzy idą na ziemię nieznaną. Nad obiema drużynami wisi cień Johana Cruyffa, misjonarza pięknej gry, ciągle niezadowolonego z Holendrów, Katalończyka z wyboru.

Finały są często niestrawnym daniem. Holandia, Hiszpania i ten cień nad nimi dają nadzieję, że w niedzielę będzie inaczej.

Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń