Wprowadzenie takiego zakazu oznaczałoby, że myśliwce Muammara Kaddafiego – które dokonują nalotów na miasta opanowane przez rebeliantów – nie mogłyby się wznosić w powietrze. W przeciwnym razie zostałyby zestrzelone przez siły NATO. Niemcy takiemu rozwiązaniu się sprzeciwiły.
– W przeciwieństwie do wielu innych krajów Niemcy prezentują odpowiedzialne stanowisko – powiedział libijski przywódca w wywiadzie dla telewizji RTL, dając do zrozumienia, że po jego zwycięstwie Niemcy, Chiny i Rosja będą mogły liczyć na lukratywne kontrakty.
Niemcy były do tej pory drugim po Włoszech partnerem handlowym Libii, a niemieckie koncerny energetyczne wyprzedzał w państwie Kaddafiego jedynie włoski ENI. Berlin odmawia komentarzy na temat pochwał libijskiego pułkownika, wyjaśniając, że jakakolwiek operacja militarna w Libii jest zbyt ryzykowna.
„Czy po ustanowieniu strefy no-fly przyjdzie kolej na strefę no-drive?" – zadaje pytanie szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle. Jego zdaniem wspieranie demokracji i pokoju nie może się odbywać za pomocą siły. Niemcy wzbraniają się nawet przed podjęciem oficjalnych kontaktów z przedstawicielami rządu powstańczego z Bengazi.
Takie stanowisko wywołuje irytację Paryża i Londynu, które prą do ustanowienia strefy zakazu lotów przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Berlin nie zamierza jednak zmieniać stanowiska. – Nikt w Niemczech na to nie nalega – tłumaczy Cornelius Ochmann, ekspert fundacji Bertelsmanna.