Rz: Czy po obaleniu prezydenta Hosniego Mubaraka w Egipcie zwiększyło się napięcie między Koptami a muzułmanami?
Jan Natkański:
Do tarć i wybuchów przemocy na tle religijnym dochodziło tam zawsze. Wcześniej po prostu nie zwracaliśmy na to uwagi. Gdy się pojedzie z Kairu na południe wzdłuż Nilu, to niemal w każdej wiosce na dwa meczety będzie jeden kościół. I wystarczy, że kura muzułmanów przebiegnie na teren Koptów, i już jest kłótnia, włącznie ze spaleniem meczetu lub kościoła. Zaraz po upadku Mubaraka pod Kairem spalono jeden z kościołów. Rada Wojskowa zareagowała natychmiast. Aresztowano sprawców, przeproszono chrześcijan i wysłano wojsko do odbudowy świątyni. Już ją konsekrowano. To pokazuje, jak poważnie władze traktują problem napięć międzyreligijnych.
Tylko czy tak samo będzie po wrześniowych wyborach?
Co będzie po wyborach, to oczywiście wielkie pytanie. Na Egipcie spoczywa ogromna odpowiedzialność, bo ze względu na swoją wagę kraj ten zawsze stanowił przykład dla innych państw regionu. Obalenie prezydenta Mubaraka było tylko przekroczeniem pewnego progu. Teraz trwają rozliczenia z przeszłością, sądzeni są przedstawiciele starego establishmentu, łącznie z Mubarakiem, który jest przesłuchiwany w szpitalu. Aresztowani zostali jego synowie. Jednocześnie zakładane są nowe partie polityczne. Idzie to dość słabo, bo opozycja w czasach reżimu była rozbita i teraz nie potrafi się zorganizować. A poprzednia, koncesjonowana opozycja nie ma teraz społecznego zaufania. Jedyną zorganizowaną siłą jest Bractwo Muzułmańskie, które ma struktury w całym kraju. Ten ruch społeczny, aby wystartować w wyborach, utworzył partię polityczną. Słychać głosy krytyki młodszych członków, że władze partii wybrano w sposób niedemokratyczny, ale może to wynikać z pośpiechu, bo do wyborów nie zostało dużo czasu. Tak czy inaczej islamiści w Egipcie, jako jedyna zorganizowana formacja prawdopodobnie zdobędą ponad 30 procent głosów. A w Tunezji około 40 procent.