Bohaterowie afery hazardowej, posłowie Zbigniew Chlebowski i były minister sportu Mirosław Drzewiecki (obaj z PO), nie ponieśli kary za gorszące kontakty z biznesmenami z branży hazardowej, którzy lobbowali u nich w sprawie korzystnych rozwiązań. Śledztwo umorzono. Ale raport NIK, do którego dotarła „Rz", wskazuje, że na rynku hazardu doszło do lawiny nieprawidłowości, bo państwo skutecznie go nie kontrolowało. Zabrało się do tego dopiero po ujawnieniu przez „Rz" kontaktów posłów z lobbystami.
– Nadzór nad rynkiem gier do listopada 2009 r. był rozproszony i nieskuteczny. Działania organów celnych i skarbowych nie zapobiegały nieprawidłowościom. Firmy z branży hazardowej sprawdzano tylko pod kątem formalnym – mówi „Rz" Jacek Jezierski, prezes NIK.
Jednoręcy bandyci
Kontrola NIK za okres od stycznia 2008 r. do połowy 2010 r. objęła Ministerstwo Finansów oraz po pięć: izb celnych i skarbowych, urzędów celnych i skarbowych. Raport nie zostawia suchej nitki na ministrze finansów: „W całym 2008 r. i przez 10 miesięcy 2009 r. nadzór ministra był niewystarczający". Budżet tracił trudne do oszacowania kwoty.
Praktycznie bez kontroli byli tzw. jednoręcy bandyci, czyli automaty o niskich wygranych. NIK potwierdził to, o czym nieoficjalnie mówiło się od dawna: „Można było na nich stosować wyższe stawki za udział w jednej grze niż dopuszczalne (0,07 euro) i wygrać jednorazowo dużo wyższą kwotę od dopuszczalnej (czyli 15 euro)". Jakie sumy można było obstawić i ile wygrać? – Nawet kilka tysięcy, w zależności, ile kto zainwestował – mówi „Rz" celnik.
Ministerstwo długo nie robiło nic, by temu przeciwdziałać. Jeżeli były kontrole, sprawdzano, czy firmy w terminie płacą podatek. Zgodności ze stanem faktycznym, np. czy w salonie stoi tyle automatów, ile firma deklaruje, nikt nie badał. Nawet gdy w papierach rozbieżności dochodziły do 200 sztuk. Tak np. różniły się dane z 2009 r. o jednorękich bandytach w dokumentach Urzędu Skarbowego w Poznaniu i Izby Celnej.