Pięć sekund, w czasie których samolot zniżał lot mimo komendy „odchodzimy", należało od miesięcy do największych zagadek feralnego rejsu.
Hipotezę jej rozwiązania przedstawili fachowcy z komisji Millera.
Ich zdaniem podstawowym błędem załogi było korzystanie z radiowysokościomierza. To urządzenie mierzy odległość od ziemi, a nie od poziomu pasa startowego. W Smoleńsku przed lotniskiem jest wąwóz. Samolot zniżał się, ale obniżał się też teren. Radiowysokościomierz pokazywał więc, że maszyna leci poziomo. Dopiero kiedy odległość od ziemi spadła do poniżej 100 m (samolot był na wysokości 39 m względem pasa), kapitan zdecydował o przerwaniu podejścia do lądowania. Potwierdził to drugi pilot. Wtedy można było uratować samolot.
Zdaniem komisji Millera kapitan popełnił błąd. Zamiast wyprowadzać maszynę ręcznie, włączył przycisk automatycznego odejścia. Oczekiwał, że silniki tupolewa nabiorą mocy i samolot samoczynnie przejdzie na wznoszenie. Był zaskoczony, bo nic takiego się nie stało. Dlaczego? Komisja przeprowadziła eksperyment. Okazało się, że przycisk „Uchod" („Odejście") nie działa na lotniskach bez systemu precyzyjnego lądowania ILS. Zdaniem komisji kapitan o tym nie wiedział.