Wszystko jest możliwe w Warszawie: przygoda jak w filmach kung-fu, groza horrorów, biurowe zauroczenie rodem z komedii romantycznych.
Film promujący stolicę jako gospodarza Euro 2012 zaczyna się od tego, że słowiańska blond piękność oddaje się porannemu joggingowi w Śródmieściu. Wtem postawny przystojny szatyn rzuca się za nią w pogoń. Ona skacze z mostu jak parkourowcy w „Yamakasi". On za nią. Ona bieży między leżakami nad Wisłą i niczym bohaterowie kina kung-fu daje susa przez Wisłę. Ląduje w Centrum Nauki Kopernik. Potem oboje wspinają się po literach na elewacji BUW, biegną przez Łazienki, Stare Miasto, aż na Stadion Narodowy. Kończą bieg w biurze. Trwa to aż 3 minuty.
Kilka godzin od prezentacji reklamówka staje się hitem Internetu. Jedne z łagodniejszych opinii to: „Ja nie mogę. Mam kluchę w gardle z zażenowania" – „Agatahryn". Albo: „Dramat. Jak można coś takiego pokazywać? Osoba, która to zatwierdziła, powinna sama zapłacić i za karę oglądać codziennie!" – „Swim001".
Osobą tą jest Katarzyna Ratajczyk, dyrektor miejskiej promocji (absolwentka polonistyki UJ, specjalność filmoznawstwo). Mówimy jej o przyjęciu filmu przez internautów: – Każdy ma prawo do swojego zdania – słyszymy. Zapytaliśmy, jaką Warszawę znajdzie w filmie mieszkaniec Irkucka, bo przecież Polska gra z Rosją? – Ludzie nie wiedzą, jak Warszawa dziś wygląda. Będą zaskoczeni tym, jaka jest – odpowiada. Że można tygrysem pokonać Wisłę? – Dla nas to metafora, że tu dzieją się rzeczy niesamowite – mówi.
Film kosztował 700 tys. zł. Rafałowi Betlejewskiemu, prezesowi Stowarzyszenia Ludzi Reklamy, przesyłamy link do filmu. – Nie wiem, co powiedzieć. Przy filmie jest licznik i 42 osoby to lubią, a 609 nie. Nie wiem, kto pisał scenariusz. Warszawa ma tendencję do kręcenia reklamówek z biegiem przez miasto. Był już taki film z Chopinem. Niestety, ten nowy pozostawia mnie obojętnym.