Niedzielna rzeź dokonana przez sierżanta sztabowego w małej kandaharskiej wsi wstrząsnęła Afgańczykami. Żołnierz, który chodził od domu do domu i strzelał do śpiących ludzi, zamordował aż dziewięcioro dzieci, z których czworo nie miało jeszcze sześciu lat.
Antyzachodnich nastrojów nie załagodziła ani informacja o aresztowaniu wojskowego, ani kondolencje dla „afgańskich przyjaciół" od prezydenta USA Baracka Obamy, ani obietnice przeprowadzenia szczegółowego śledztwa.
– Jedynym sposobem na uspokojenie nastrojów jest przekazanie podejrzanego w ręce afgańskiego rządu – powiedział książę Abdul Ali Seraj, przewodniczący Narodowej Rady Dialogu z Plemionami Afganistanu i potomek królewskiej dynastii, która do 1973 r. rządziła tym krajem. Jego zdaniem jeśli Amerykanie wywiozą zbrodniarza z Afganistanu i postawią go przed sądem w USA, to nie zdołają usatysfakcjonować lokalnej ludności. – Mamy do czynienia z ludźmi, którzy nadal żyją w realiach XV i XVI wieku i wciąż w dużym stopniu wierzą w zasadę: oko za oko, ząb za ząb – dodał książę Seraj w telewizji al Dżazira.
Postulat postawienia Amerykanina przed lokalnym sądem wysunęli też oficjalnie afgańscy parlamentarzyści. Oddanie amerykańskiego żołnierza pod obcy sąd wydaje się jednak bardzo mało prawdopodobne. Wcześniej Amerykanie nie zgodzili się, aby żołnierze USA byli sądzeni przez Międzynarodowy Trybunał Karny. Zakładając bazy w obcych krajach, podpisują zaś dwustronne porozumienia, chroniące żołnierzy przed odpowiedzialnością karną w kraju, w którym stacjonują.
– USA i Afganistan też podpisały porozumienie, które przewiduje, że Amerykanie za ewentualne przestępstwa będą sądzeni przez amerykański wymiar sprawiedliwości – mówi „Rz" Philip Cave, adwokat specjalizujący się w sprawach wojskowych.