Biegali tu ostatniego lata Cristiano Ronaldo, portugalskie i niemieckie gwiazdy, razem pół Realu Madryt. Patrzyli na to z trybun Jose Mourinho z menedżerem Jorge Mendesem. Teraz Arenę Lwów wielki futbol omija. Właściwie – wszystko ją omija.
Petro Dymiński, lokalny oligarcha i właściciel Karpat Lwów, skłócił się z lokalnymi władzami, jeszcze zanim stadion stanął. Karpaty grają na przestarzałym stadionie Ukraina, dzierżawiąc go za symboliczną hrywnę rocznie, a Arena produkuje długi. Nazywają ją największą porażką Euro 2012. Różne już dla niej rozważano scenariusze, ostatnio gubernator okręgu lwowskiego dał słowo, że Arena nie zostanie rozebrana i w końcu Karpaty będą tu grały. Sęk w tym, czy wcześniej ktoś nie rozbierze Karpat.
Pomagacie albo zabiorę
Dymiński, w czasach Związku Radzieckiego zarządca kopalni, po transformacji oligarcha nafciarz, który uwierzył, że będzie ukraińskim Berlusconim, ma opinię pieniacza.
– Łatwiej zrozumieć filozofię Nietzschego niż sposób podejmowania decyzji przez Dymińskiego – tłumaczy „Rz" dziennikarz piłkarski Ołeksandr Sereda. Z władzami Dymiński negocjuje na zasadzie: pomagajcie albo zabiorę Karpaty, cieszcie się, że w ogóle dzięki mnie jest tu jakiś futbol. Z drużyną i trenerami też jest wiecznie skłócony. Właśnie wystawił na listę transferową 19 piłkarzy, bo słabo grali, a dużo kosztowali.
Kluby – raje podatkowe
Ludzie mówią, że wielka wyprzedaż w Karpatach musi mieć drugie dno. Albo właściciel zwija interes, zanim zapadnie ostateczny wyrok w starej aferze korupcyjnej– chodzi o sprzedanie meczu Metalistowi Charków w 2008 roku, sprawa jest w Trybunale Arbitrażowym w Lozannie – i drużynie zabiorą dziewięć punktów w nadchodzącym sezonie. Albo ktoś, kto stoi za Dymińskim i z ukrycia finansuje drużynę, popadł w niełaskę u władz i już go na finansowanie nie stać.