Michał Kołodziejczyk z Sao Paulo
Kiedy Polska była organizatorem Euro 2012, wszyscy drżeli o terminy. Zdążymy czy nie? UEFA nałoży na nas kary, czy damy radę? W Brazylii terminy żyją swoim życiem. Trzy stadiony nie przeszły obowiązkowych testów przed wielkim turniejem, obiekt, na którym rozpoczną się mistrzostwa, nie ma atestu straży pożarnej, a jego pojemność zmniejszono o kilka tysięcy miejsc. Trybuna za jedną z bramek wygląda, jakby została zbudowana z rusztowań, na chwilę.
W centrum Sao Paulo, na Praca de Ramos, ma powstać fan-zona, czyli miejsce, gdzie kibice, których nie stać na bilety, mogą wspólnie przeżywać transmisje na wielkim ekranie. O fan-zonie w okolicach centrum miasta nie wie nikt, w końcu drogę wskazuje nam policjant. W czwartek ma być tu 30 tysięcy ludzi, każdego dnia przez to miejsce przechodzą trzy miliony. Być może. W niedzielę albo wszyscy omijali Praca de Ramos, albo miejsce jest mocno przereklamowane.
Na trzy dni przed mundialem nikt nie zdaje sobie sprawy ze skali przedsięwzięcia. Powiedzieć, że kilkudziesięciu robotników się nie spieszy, byłoby eufemizmem. Śpią w koparkach, na przyczepach, gdzie się da. Jest upał, ale z rusztowań niewiele udało się do tej pory zbudować. - Nie jestem uprawniony do wypowiadania się w imieniu organizatorów, zresztą o czym tu gadać – pyta kierownik budowy.
Jego pracownicy nie wiedzą, co to termin oddania, ale są przekonani, że zdążą. Tak wygląda cała mundialowa Brazylia – jakoś to będzie. Takiej prowizorki nie było nawet w RPA, gdzie fan-zona na tydzień przed inauguracją nie tylko była ogrodzona i gotowa przyjąć gości, ale miała swojego rzecznika prasowego. Sao Paulo kilka dni przed mundialem od zwyczajnego dnia różni się tylko liczbą policjantów. Są wszędzie, patrzą, pilnują. Bezdomnych, którzy śpią w każdym zacienionym miejscu, nie ruszają. Jest ich za dużo, gdyby zaczęło się czyszczenie miasta ze świadectw ubóstwa, wybuchłyby kolejne protesty.