Od paru lat wkroczenie wojsk izraelskich do palestyńskiej Strefy Gazy, kontrolowanej przez radykalny Hamas, nie było tak prawdopodobne jak teraz. Zapach poważnej wojny czuć w powietrzu.
– Przed chwilą odebrałem telefon. Mam być gotowy do powrotu do Izraela i powołania do armii. Byłem kiedyś spadochroniarzem – mówił wczoraj „Rz" Jonny Daniels, doradca izraelskiego Ministerstwa Obrony, przebywający obecnie w Polsce.
We wtorek podobne telefony odbierały dziesiątki tysięcy Izraelczyków. Jak podawały miejscowe media, powołano już 40 tysięcy rezerwistów.
– Decyzja o tym, czy dojdzie do lądowej operacji w Gazie, to kwestia dni – powiedział Daniels.
Na razie Izraelczycy atakują z powietrza. Wczoraj od północy do późnego popołudnia uderzyli w 150 celów w Strefie Gazy, określanych mianem terrorystycznych. Zginęło 13 Palestyńczyków, w tym siedmioro członków rodziny działacza Hamasu z drugiego co do wielkości miasta Chan Junis – pięć osób dorosłych i dwoje dzieci. To wszystko oficjalne dane cytowane przez portal The Times of Israel. Podobnie jak te o 130 rakietach odpalonych w tym samym czasie w kierunku południowego Izraela ze Strefy.