W środę w siedzibie NATO w Brukseli wokół sekretarza stanu USA zebrali się ministrowie spraw zagranicznych przeszło 60 krajów, które popierają walkę z dżihadystami w Syrii i Iraku.
– Nasze samoloty już tysiąc razy startowały, by bombardować pozycje wroga. Odebraliśmy mu inicjatywę, nie jest w stanie swobodnie przerzucać swoich sił. Udało nam się także odzyskać część terenów wokół Mosulu i Tikritu w Iraku oraz zniszczyć część infrastruktury energetycznej w Syrii – tłumaczył Kerry.
Po czterech miesiącach bombardowań bilans pozostaje jednak skromny. Islamiści wciąż kontrolują większą część północno-wschodniej Syrii oraz północno-zachodniego Iraku. Amerykanom nie udało się także odbić tak symbolicznych miejsc, jak Kobani przy granicy syryjsko-tureckiej.
Jednym z powodów jest to, że tylko z pozoru koalicja jest tak liczna: zdecydowana większość biorących w niej udział państw, w tym Polska, wspiera ją głównie słowami. W bombardowaniach poza USA biorą udział także: Francja, Belgia, Holandia, Wielka Brytania, Australia, a także Bahrajn, Jordania, Katar, Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jednak aż 85 proc. operacji lotniczych przeprowadzają Amerykanie.
Te zaś są dodatkowo bardzo ograniczone. Aby uniknąć ofiar własnych, bombardowania są przeprowadzane nocą, i to w taki sposób, aby uchronić ludność cywilną. To był zresztą warunek przyłączenia się krajów arabskich do walki z islamistami.