W Waszyngtonie przy poważnych analitycznych rozmowach pojawia się nowy temat, który w Warszawie wciąż wydaje się niepojęty. Co by się stało, gdyby USA wystąpiły z NATO? Fantazja? Niekoniecznie. Prezydent Francji Macron bez pardonu atakuje NATO. Jest w tej jednej sprawie jak współczesny de Gaulle: sprawia wrażenie, jakby na nic już nie liczył ze strony Europy Zachodniej i po kolejnych spotkaniach z prezydentem USA Trumpem był pewien, że na USA nie można polegać – szuka zatem swojej własnej drogi do Moskwy i do tego na wyprzódki, jakby kogoś chciał wyprzedzić. Tymczasem są to polityczne sygnały, relacje wojskowe pozostają nienaruszone. Jednak to polityka jest podstawą działania takiej organizacji jak NATO. W razie nieszczęścia to polityczna interpretacja wydarzeń zadecyduje o działaniu NATO lub nie, o zastosowaniu przesławnego art. 5. itd. Przecież to będzie tak: nastąpi atak na jednego z członków, a pozostali ustalą reakcje na podstawie interpretacji – także politycznej na zasadzie, co się komu opłaca. W rzeczywistości żadnego automatyzmu działania nie będzie.