Ponad 2,4 mln zł, w tym blisko 0,5 mln zł odsetek za opieszałość ubezpieczyciela, zasądził sąd w Katowicach na rzecz niepełnosprawnego dziecka i jego małoletniej siostry. Chłopczyk przyszedł na świat w ósmym miesiącu ciąży, był ofiarą wypadku, w którym zginęła jego mama. Ubezpieczyciel początkowo uznał, że 350 tys. zł odszkodowania wystarczy, dodatkowe ponad 2 mln zł wywalczyła kancelaria odszkodowawcza. Na takie wyroki nasi ubezpieczyciele nie byli gotowi, ale po zmianie zapisów w kodeksie cywilnym w 2008 r. i wydłużeniu okresu dochodzenia roszczeń za ból i cierpienie do 20 lat wstecz coraz częściej stają przed koniecznością sprostania podobnym wypłatom.
– Zakłady nieprawidłowo likwidują szkody, zwłaszcza osobowe, zaniżając wypłacane świadczenia – wyjaśnia Paweł Wawszczak z biura rzecznika ubezpieczonych. – Kancelarie dostrzegły możliwość wywalczenia dodatkowych pieniędzy dla klienta i dla siebie. I dziś ponad 90 proc. spraw dotyczących takich szkód znajduje się w ich rękach.
Bartosz Boberski, prezes Auxilii, jednej z takich kancelarii, podkreśla że praktycznie wszyscy ubezpieczyciele praktykują zaniżanie należnych poszkodowanym wypłat, stąd łatwo wywalczyć dodatkowe pieniądze w sądzie.
Według szacunków samych ubezpieczycieli może chodzić o setki milionów złotych, które przyjdzie wypłacić przede wszystkim głównym rynkowym graczom, czyli PZU i Warcie. Ponieważ sprawy dotyczą minionych lat i tak wysokie koszty nie były ujęte w cenie polis ani w poziomach rezerw, obciążają bieżącą działalność zakładów.
Spór o ceny
W tej sytuacji ubezpieczyciele mówią, że najprościej byłoby podnieść ceny polis. A biorąc pod uwagę wartości wypłat, podwyżka powinna sięgnąć nawet 70 proc. Dziś średnia cena OC to ok. 400 zł, stanowczo za mało, by pokryć koszty.