To wielki test dla rynku wewnętrznego w UE. Kolejne kraje, w tym Polska, zamykają granice, co stawia pod znakiem zapytania trzy z czterech podstawowych swobód Unii: przepływu osób, towarów i usług. Teraz już tylko kapitał może płynąć swobodnie, bo to jedyny, który nie przenosi ze sobą wirusa.
– Rozumiem, że rządy robią wszystko, żeby chronić ludzi. Ale jest potrzebna równowaga: musimy powstrzymać wirusa, lecz nie możemy nadmiernie zaburzyć funkcjonowania rynku wewnętrznego. On musi pozostać dla dostarczania tych dóbr, które są nam teraz potrzebne, choćby sprzętu medycznego czy żywności – powiedziała w poniedziałek Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej.
Jako minimum Bruksela zaapelowała o tworzenie tzw. zielonych korytarzy dla transportu dóbr, żeby nie tworzyły się kolejki na granicach. Ponadto KE podkreśliła, że nie ma żadnych podstaw do wprowadzania restrykcji na przywóz określonych towarów czy z określonych kierunków. I przypomniała, że choćby Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności nie ma żadnych dowodów na to, że żywność może być źródłem zarażenia koronawirusem. Bruksela apeluje też o minimum koordynacji przynajmniej w przypadku krajów sąsiadujących, choćby po to, żeby dać obywatelom przekonanie, że ich rządy robią właściwe rzeczy. Przykładem jest choćby sytuacja z pogranicza belgijsko-holenderskiego. Od soboty w Belgii zamknięte są kawiarnie i restauracje, w związku z tym Belgowie masowo odwiedzali w sobotą holenderskie restauracje, zwiększając tym samym ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa.
Na razie jedynym zharmonizowanym środkiem walki z epidemią ma być 30-dniowy zakaz wjazdu do UE obywateli spoza Unii. Wyjątkiem mają być rodziny, pracownicy ze stref przygranicznych oraz pracownicy medyczni, badacze czy eksperci, którzy przyjeżdżają do Europy wspomagać ją w walce z epidemią. Ma to zostać formalnie zaakceptowane we wtorek w czasie telekonferencji Rady Europejskiej, czyli przywódców państw UE.