Wysoka inflacja, galopujące ceny paliw, wojna za wschodnią granicą i odpływ mężczyzn narodowości ukraińskiej, który spowodował problem z podażą kierowców – to wszystko sprawia, że chyba ten rok nie jest najlepszy dla rodzimej branży taxi?
Faktycznie, ceny na stacjach są bardzo wysokie, koszty życia i prowadzenia biznesu wzrosły, ale muszę zaznaczyć, że inflacja – po stronie naszych klientów – nie przełożyła się na spadek zainteresowania. Nie notujemy negatywnego trendu w kontekście liczby kursów, a wręcz odwrotnie – ruch cały czas rośnie. Wysokie ceny paliw, oczywiście, przełożyły się na podwyżki w naszych cennikach o kilkanaście procent, ale na razie nie planujemy kolejnych zwyżek. Zresztą manewr w górę mamy już ograniczony.
Dlaczego?
Przez maksymalne ceny urzędowe, które zostały ustalone parę dekad temu i nie były urealniane. Górne limity w poszczególnych miastach to dziś dla całej branży duże wyzwanie, dlatego prowadzimy rozmowy z samorządem w Warszawie na temat struktury cenowej. Problem dotyczy też innych miast, ale rynek warszawski jest największy. Tu chcemy wykonać pierwszy krok, a potem zrobimy podobne w innych miastach.
A jak wygląda kwestia dostępności kierowców?