Jest mało prawdopodobne, by rzeczywiście mogło do niej dojść, bo Irlandczyk jest jednym z najzdolniejszych menedżerów w światowym lotnictwie. Przed akcjonariuszami linii ugiął się tylko raz, kiedy zakazali mu obcesowego traktowania pasażerów.
Oficjalnie powodem jest doprowadzenie do sytuacji, w której odwołanie rejsów w okresie tegorocznej Wielkanocy jest już właściwie przesądzone. Nieoficjalnie: odmowa uznania ich organizacji związkowej. Michael O'Leary przez lata zarzekał się, że szybciej piekło zamarznie, niż on zgodzi się na założenie związków zawodowych w jego linii. Jednakże po wielkiej awanturze, kiedy doszło do zamieszania z urlopami i konieczności odwołania 20 tysięcy lotów jesienią i zimą 2017 roku O'Leary zgodził się na powołanie przez grupę pilotów zatrudnionych w Wielkiej Brytanii związku.
Teraz piloci z Europy kontynentalne zrzeszeni w nieuznawanej przez Ryanaira organizacji Komitet Przedstawicieli Pracowników Europejskich (EERC) domagają się prawa do założenia takiej samej organizacji. Jednocześnie oskarżają zarząd linii, że nie powstrzymał masowych odejść ich kolegów do konkurencji (głównie był to Norwegian). Teraz w sytuacji, kiedy pracodawca wymaga od nich, żeby pracowali więcej, bo ktoś musi pilotować samoloty, uważają, że Ryanair będzie musiał odwoływać połączenia. „Wszystko wskazuje, że odwołania kolejnych lotów są nieuniknione z powodu trwających rezygnacji pilotów" - czytamy w komunikacie EERC, do którego dotarła Agencja Reutera.
Sam Michael O'Leary przyznał, że strajki w okresie Wielkanocy są bardzo prawdopodobne, ale kategorycznie zaprzeczył, jakoby sytuacja była rzeczywiście „alarmowa" i zapewnia, że w każdej chwili jest gotowy do rozmów.
- Ale, podkreśla, EERC i ich pisma nie mają żadnej mocy prawnej i są nieważne. Jego zdaniem ponad 80 procent pilotów zatrudnionych w Ryanairze zaakceptowało podwyżkę płac o 20 procent z czego wynika, że i piloci nie przywiązują wagi do działalności EERC.