Dzień, w którym umarł John Lennon 22.50 | TVP 2 | WTOREK
Ufał ludziom. Czuł się bezpieczny w Nowym Jorku, w którym mieszkał od dziewięciu lat, dopiero od niedawna jako prawowity obywatel. Z bramy budynku Dakota House, w którym znajdowało się jego lokum, codziennie wychodził bez obaw, rozmawiał z fanami. Nie przypuszczał, że pewnego dnia w tym miejscu dosięgnie go śmierć z ręki niezrównoważonego psychicznie zamachowca.
Zrealizowany przez Michaela Wadmana film pokazuje, że choć od tamtego tragicznego zdarzenia upłynęło wiele lat, to wciąż nie wszystkie emocje wygasły. Świadkowie opowiadają nie tylko o zapamiętanych zdarzeniach, ale i odczuciach, bo szokująca wiadomość zostawiła w emocjonalnej pamięci ślad do dzisiaj. Oprócz Yoko Ono i przyjaciół muzyka wśród wspominających są
m.in. policjant, który pierwszy przybył na miejsce zdarzenia, fan Johna i fotograf amator, który tego dnia dostał od niego autograf i sfotografował zabójcę. Wrażeniami dzielą się: dziennikarz obecny w szpitalu, gdy przywieziono do niego umierającego muzyka, oraz lekarz desperacko ratujący śmiertelnie postrzelonego. O swoim spotkaniu z Lennonem opowiada Andy Peebles, który przeprowadził z nim jeden z ostatnich radiowych wywiadów.
– Pamiętam, że jak tylko wszedł, objął mnie ramieniem i powiedział: „Dziękuję, że jesteś" – wspomina. – Pomyślałem sobie: jak to, on mi dziękuje? Pod koniec wywiadu z jakiegoś niewiadomego powodu coś mi strzeliło do głowy i zapytałem go o bezpieczeństwo. A on odpowiedział to, co zawsze: „Mogę spokojnie spacerować po ulicy, ludzie mnie witają, pytają, jak się ma dziecko". Mówił to z pełnym przekonaniem. Przecież nie mógł sobie wyobrazić, co się zdarzy 48 godzin później.