Ważne miejsce w dokumencie Roberta Leśniewskiego i Rafała Mierzejewskiego zajmuje wspomnienie o matce pisarza, Helenie Głowackiej, redaktorce z wydawnictwa Czytelnik. – Jako dziecko wierzyłem, że ma moc oddziaływania na świat zwierząt – wspomina dramaturg. – Powiedziała na przykład, że może zamienić mnie w lwa, ale nie jest pewna, czy uda jej się to potem odkręcić. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Tak nabrałem wątpliwości, które towarzyszą mi do dziś.
To matka była pierwszą recenzentką opowiadań Głowackiego. Autor „Ostatniego ciecia” wyjaśnia, że bardzo lubi dyktować swoje teksty, bo przypomina to formę próby w teatrze. Dyktował także matce, która czasem odmawiała współpracy. – Mówiła: „Bardzo cię Janku przepraszam, ale tego nie napiszę” – uśmiecha się Głowacki. – Wtedy błagałem: „Mamo, ale ja cię tak proszę”. Pozostawała nieugięta.
Teraz Głowackiemu także zdarza się pisać odręcznie. Jego zdaniem rację miał Babel, który powiedział, że żaden sztylet nie wchodzi tak głęboko w ciało jak dobrze postawiona kropka. Twórcy filmu – Robert Leśniewski i Rafał Mierzejewski – podążają za pisarzem do Nowego Jorku. Bohater wspomina, że po raz pierwszy znalazł się tam jako stypendysta. – Coppoli podsunąłem niemieckie wydanie którejś z moich książek – opowiada Głowacki. – Wyjaśnił, że teksty po niemiecku przyjmuje tylko od laureatów Nobla.
Nowy Jork nie był już taki sam, gdy przyleciał tam po raz drugi, tym razem jako emigrant. Okazało się bowiem, że emigrant to ktoś, kto stracił wszystko prócz akcentu. Pisarzowi pomógł Arthur Miller – po jego rekomendacji sztukę „Kopciuch” wystawił Joe Papp. – To była gra o wszystko – podkreśla Głowacki. – Wiedziałem, że drugiej takiej szansy nie dostanę.
Udało się. Sukcesy w Stanach odniosły jeszcze „Polowanie na karaluchy”, „Antygona w Nowym Jorku” i „Czwarta siostra”. Później sztuki te grano z powodzeniem na Tajwanie, w Rosji i Hiszpanii.