Zanussi jest ważną postacią polskiego kina. Twórcą, który konsekwentnie, od czasu debiutanckiej „Struktury kryształu” aż po ostatnią „Rewizytę”, opowiada o kondycji polskiego inteligenta. Urodził się w 1939 roku. Jego ojciec przed wojną budował dworzec główny w Warszawie, matka odziedziczyła po dziadku wytwórnię mebli.
W latach 20. była sportsmenką, skakała na spadochronie, latała samolotami, które produkował jej wuj. Po wojnie nauczyła się planowania i statystyki i – jak mówi Zanussi – „przez wiele lat pracowała w tym socjalistycznym głupstwie”. Była wielkim przyjacielem syna, mieszkała zresztą do końca życia z nim i z jego żoną Elżbietą Grochulską, w domu na warszawskim Żoliborzu.
Lata młodzieńcze Zanussiego przypadły na czasy stalinowskie. Studiował fizykę, bo nauki ścisłe dawały wówczas polityczny azyl. Wkrótce jednak zrozumiał, że bardziej interesuje go człowiek siedzący przy mikroskopie niż to, co widać pod szkiełkiem. Była popaździernikowa odwilż, przeniósł się więc na filozofię, a potem do szkoły filmowej.
W 1966 roku powstała jego etiuda dyplomowa „Śmierć prowincjała”, która przyniosła mu nagrody w Mannheim, Wenecji, Valladolid. Do dzisiaj zrealizował ponad 40 filmów. Wiele z nich, jak choćby „Struktura kryształu”, „Za ścianą”, „Życie rodzinne”, „Barwy ochronne”, „Constans”, „Spirala”, na trwałe wpisało się w historię filmu polskiego i intelektualny pejzaż pokolenia. Sam twórca mówi: – Miałem niebywałe szczęście, że ze swoimi zainteresowaniami w ogóle znalazłem miejsce w kinematografii i że w pewnym okresie znajdowałem oddźwięk u tak szerokiej publiczności.
Wprowadził na ekran bohatera inteligenckiego ze wszystkimi jego wątpliwościami, nieustannie zadawanymi pytaniami, dylematami natury moralnej i egzystencjalnej. Bohatera, który szukał życiowych drogowskazów i wartości. Niósł w sobie poszanowanie dla życia „duchowego” – tego, które nigdy nie było najważniejsze dla ekranowych kowbojów, gangsterów, Carringtonów, amantów i drobnych mieszczan uganiających się za chwilami szczęścia i małymi snobizmami.