Kiedy Krystian Lupa z rosyjskim zespołem przyjmował brawa na scenie Teatru Narodowego, wyglądał niczym Woland ze świtą w „Mistrzu i Małgorzacie” ze swojej wcześniejszej inscenizacji. Jakby chciał powiedzieć, że robiony po bożemu teatr nie wystarcza, by uporządkować świat – trzeba poznać siły ciemności.
Na początku tonacja spektaklu nie była jednak tak mroczna jak w „Zaratustrze”, przypominała raczej adaptacje Bernharda z Dramatycznego. Petersburscy aktorzy grali, nie komplikując rysunku postaci. Tyle tylko, że im bardziej stawały się realistyczne, tym bardziej były przegrane. Niepokój wywoływał gigantyczny zardzewiały bojler w pofabrycznej ruinie zaproponowany w spektaklu młodego reżysera Treplewa zamiast czechowowskiej rodzajowości z samowarem w roli głównej. Sielski pejzaż jeziora został wyparty przez przeciwpożarowy basen. Dzięki tej ponurej, postindustrialnej scenografii Lupa wyzwolił Czechowa ze stereotypu znawcy dusz. Przeczytał jego sztukę głębiej – jako proroctwo samozniszczenia europejskiej kultury i wielkiego exodusu do miast, gdzie ludzie nie cierpią mniej z powodu samotności, ale zyskują przynajmniej anonimowość.
Chciałoby się powiedzieć, że w tak interpretowanym Czechowie znalazło się miejsce na uczniów Lupy – Warlikowskiego, Jarzyny, którzy w nieczynnych już fabrykach wystawiają spektakle o piekle metropolii i braku miłości.
Motyw teatru w teatrze pokazany w fabrycznej przestrzeni miał też inny sens: oglądaliśmy recykling ludzkich uczuć i sztuki. Zespół techniczny poganiał aktorów, bo cóż nowego można wykrzesać z klasycznego dramatu. Reżyser udowodnił, że można. „Spektakl nad jeziorem”, wizjonerska scena genialnie zinterpretowana przez Lupę, zaskakuje nowym odczytaniem Czechowa. Zelektryzowała widownię. Fosforyzowała czerwienią rama sceny, wypalały się na ekranie ponure animacje – tajemnicze niczym dalekie eksplozje w kosmosie. Jak nasze życie.
Inscenizator kontynuuje również wątek podejmowany w swoich adaptacjach Bernharda – prozy życia twórców, którzy czują się jak fabryka arcydzieł i cierpią zarówno w obliczu konieczności tworzenia, jak i wtedy, gdy z ich taśmy produkcyjnej schodzi bubel. A zwykli ludzie się dziwią, że są nieszczęśliwi tak samo jak oni.