Krystian Lupa: Odlot bez narkotyku

Reżyser opowiada o najnowszym spektaklu "Factory 2" u zdradza, dlaczego odchodzi w teatrze od wielkich Austriaków - Musila i Bocha.

Aktualizacja: 13.02.2008 12:57 Publikacja: 12.02.2008 16:57

Próba "Factory 2"

Próba "Factory 2"

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Podobno wszystko zaczęło się od lektury biograficznej książki „Andy Warhol. Życie i śmierć" Victora Bockrisa.

Krystian Lupa: Wraz z tą książką bardzo mocno powróciły do mnie przeżycia z lat 60. To były lata mojej młodości, czasy hipisowskie. Mityczne lata przełomu, podważania wielu niepodważalnych świętości, odkłamywania i odświeżania naszej europejsko-chrześcijańskiej tradycji. To wszystko nagle we mnie ożyło. Mam zresztą wrażenie, że obserwujemy współcześnie renesans tej kultury. Inna rzecz, że zawsze byłem zafascynowany grupami, które są czymś więcej niż zgraną paczką przyjaciół. Artyści, poczynając od Witkacego, zawsze bardzo chętnie zbierali się w takie grupy. Odnalazłem to także w Fabryce Warhola – miejscu przedziwnych zależności i niezwykłych relacji, a przede wszystkim – ryzykownych eksperymentów artystycznych.

Sięgał pan dotąd po autorów raczej z „wyższej półki". Wybór Warhola może dziwić po Bernhardzie, Rilkem czy Musilu.

Pani mówi o pisarzach, a ja mówię o pewnym zjawisku. Nie wystawiam tekstów Warhola, zresztą fascynujących. Wystawiam sztukę, której jest on jednym z bohaterów. Zapominamy często, że filmowe dzieła Warhola to obrazy niezwykle odważne, twórcze i eksperymentatorskie. Dały początek całemu poszukującemu nurtowi kina amerykańskiego, na czele z kinem Jima Jarmuscha czy jednym z moich największych ostatnio odkryć – filmem „Tarnation" Jonathana Caouette'a. Wszyscy oni wychowali się na undegroundzie Warhola. Zaliczanie tego artysty bez reszty do tradycji popkultury wydaje mi się nadmiernym uproszczeniem.

On sam nie unikał etykiety popartu.

To prawda, nazywał się nawet popartystą. Ale z drugiej strony Warhol był twórcą, który jakoś ten popart zakwestionował. Jego koncepcje wcale nie były takie komercyjne. Wręcz przeciwnie. Sam – wyznawca Hollywoodu i jego mitologii – robił filmy, które z Hollywood nie miały nic wspólnego. Dotykały granicy percepcji – bo jak inaczej zdefiniować na przykład „Sen" – film, który trwał osiem godzin i pokazywał śpiącego człowieka? Warhol był zafascynowany fenomenem ludzkiego bytu. Patrzenie przez osiem godzin na śpiącego człowieka było dla niego interesujące. Dziwiło go, że inni nie są w stanie tego oglądać. Jego doświadczenia, jego odczuwanie przestrzeni są mi bardzo bliskie.

Fabryka była miejscem poszerzania rozmaitych granic. Wiele z nich dotyczyło również aktorstwa. Poszedł pan tym tropem?

Jestem na tej drodze od dawna. Od lat, zarówno w teatrze, jak i w szkole teatralnej, próbuję pogłębiać to frapujące zjawisko, jakim jest aktorska kondycja improwizacyjna – nie tyle umiejętność interpretowania, ile zdolność do tworzenia rzeczywistości, tworzenia tekstu. Wiemy, że w Fabryce nie było żadnych pisanych scenariuszy. Aktorzy pracowali intuicyjnie, improwizowali, grali na granicy jakiegoś happeningu – czerpiąc z własnych życiorysów i własnych doświadczeń. A Warhol maniakalnie wszystko filmował, rejestrował, zapisywał. Nie wszyscy byli tym zachwyceni i miał przez to wielu wrogów.

Jak to się przekłada na pana metody pracy?

Próby trwają już prawie rok. Muszą zakończyć się premierą, ale nie spieszymy się do niej. Rzeczywiście przez pół roku robiliśmy najróżniejsze eksperymenty improwizacyjne. Zarejestrowaliśmy setki godzin prób, z których można by zmontować kilka filmów w stylu Warhola. Te materiały pojawią się w spektaklu na zasadzie pewnych kontrapunktów, czasem perwersyjnych odniesień do żywego planu. Wiele z tych improwizacji stało się podstawą całych scen. Jest jeszcze jedno. Jeśli mówimy o Fabryce, musimy pamiętać, że w tamtej rzeczywistości bardzo ważną rolę grały narkotyki, w całkiem dużych dawkach. Wyzwalały emocje, prowokowały erupcje skojarzeń.

Nie miał pan pokusy, by naśladować Warhola?

Patrzymy na Warhola z fascynacją, ale nie bez czujności. Idziemy za jego intuicją uruchamiania wyobraźni. Staramy się podpatrywać jego metody prowokowania grupy, tworzenia sytuacji, które mogłyby wywołać jakiś dramatyczny konflikt, intensywny atak, emocję. Dobrze sprowokowana grupa niejako bezwiednie staje się twórcza. Na Warhola patrzymy jednak krytycznie. Pewnych rzeczy nie da się powtórzyć. Staramy się być narkotyczni bez narkotyków.

A opowieść, narracja samego przedstawienia?

To nie jest tak, że ja wymyśliłem jakiś scenariusz i przedstawiłem go aktorom. Podczas prób powstawały pewne konstelacje, embriony sytuacji, jakieś tajemnicze mapy z wieloma białymi plamami... Spektakl opowiadać będzie o dwóch dniach z życia Fabryki. Zaczynamy od okoliczności premiery bardzo bulwersującego filmu Warhola „Blow Job" z 1963 roku. Film wywołał kryzys w Fabryce, powstało wiele niesnasek i negatywnych emocji, ujawniły się demony. Może dlatego, że Warhol zaprosił do współpracy zupełnie przypadkowych ludzi, ignorując gwiazdy ze swojego otoczenia. On sam, co ciekawe, był osobą o niezwykle pasywnym, wyciszonym pierwiastku woli. Mówił o sobie: jestem maszyną. Nie analizował, jaki jest cel i sens jego działania, niczego nie tłumaczył. Po owej krytycznej nocy już następnego dnia rozpoczął serię improwizacji do nowego projektu. I tu zaczyna się teatralna fikcja – takiego filmu Warhol nie nakręcił. W naszej „Fabryce" kręcimy nieistniejący film Warhola.

Istnieje jakaś łączność między pana poprzednimi inscenizacjami a Fabryką?

Zajęcie się Warholem jest właśnie próbą odejścia od nich. Intuicyjnie czuję, że dalsze eksploatowanie wielkich Austriaków mogłoby być nietwórcze. A sam Warhol raczej nie zaczytywał się ani w Brochu, ani w Musilu.

I nie będzie ani słowa o 15 minutach sławy?

Będzie też kilka słów i o tym. Ale to jest tylko slogan, bardzo zresztą atrakcyjny. Myślę, że dla Warhola była to raczej prowokacja. Sam zresztą jest przykładem artysty, o którym pamięć trwa znacznie dłużej niż owe 15 minut.

Nowy spektakl Krystiana Lupy nawiązuje do autentycznych miejsc i wydarzeń związanych z życiem króla pop-artu Andy’ego Warhola (1928 – 1987). Nowojorska The Factory (Fabryka) była jednocześnie jego mieszkaniem, otwartą pracownią, studiem filmowym i miejscem najbardziej niezwykłych artystycznych eksperymentów. A przede wszystkim mekką nowojorskiej bohemy, miejscem szalonych, narkotykowych imprez, gdzie można było spotkać najgłośniejsze postaci tamtych czasów: od członków zespołu Rolling Stones poprzez Grace Kelly, Jima Morrisona, aktorkę Edie Sedgwick po głośną grupę Velvet Underground. Warhol kupił loft w budynku przy 231 East 47th Street w 1963 roku. Zaprzyjaźniony z artystą fotograf wykleił ściany pracowni srebrną folią, nadając jej niezwykły, psychodeliczny wygląd. Dlatego Fabryka nazywana była czasem The Silver Factory. Po zamachu na Warhola w 1968 r. stała się miejscem bardziej niedostępnym i kilka razy zmieniała adres – mieściła się kolejno na Union Square, przy Broadwayu i przy Madison Avenue.

"FACTORY 2" - spektakl inspirowany życiem i twórczością Andy’ego Warhola.

Scenariusz, reżyseria i scenografia: Krystian Lupa

Kostiumy: Piotr Skiba

Współpraca dramaturgiczna: Iga Gańczarczyk, Magda Stojowska

Opracowanie materiałów filmowych: Łukasz Banach

Premiera: 16 lutego 2008 godz. 18.00

Scena Kameralna, ul.Starowiślna 21.

Obsada: Iwona Bielska, Iwona Budner, Joanna Drozda, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Urszula Kiebzak, Sandra Korzeniak, Marta Ojrzyńska, Katarzyna Warnke (gościnnie), Małgorzata Zawadzka, Bogdan Brzyski, Zbigniew W. Kaleta, Szymon Kaczmarek /WRD PWST/ Adam Nawojczyk, Piotrek Polak, Piotr Skiba (gościnnie), Tomasz Wygoda (gościnnie), Krzysztof Zawadzki oraz muzycy digeridoo Łukasz Hołuj/Rafał Libner.

Podobno wszystko zaczęło się od lektury biograficznej książki „Andy Warhol. Życie i śmierć" Victora Bockrisa.

Krystian Lupa: Wraz z tą książką bardzo mocno powróciły do mnie przeżycia z lat 60. To były lata mojej młodości, czasy hipisowskie. Mityczne lata przełomu, podważania wielu niepodważalnych świętości, odkłamywania i odświeżania naszej europejsko-chrześcijańskiej tradycji. To wszystko nagle we mnie ożyło. Mam zresztą wrażenie, że obserwujemy współcześnie renesans tej kultury. Inna rzecz, że zawsze byłem zafascynowany grupami, które są czymś więcej niż zgraną paczką przyjaciół. Artyści, poczynając od Witkacego, zawsze bardzo chętnie zbierali się w takie grupy. Odnalazłem to także w Fabryce Warhola – miejscu przedziwnych zależności i niezwykłych relacji, a przede wszystkim – ryzykownych eksperymentów artystycznych.

Pozostało 88% artykułu
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie