Rz: Jak od lat 80. zmieniło się pana widzenie „Trans-Atlantyku”, który pan wtedy wystawiał?
Mikołaj Grabowski: Robię ponownie „Trans-Atlantyk” tylko dlatego, że dopiero dzisiaj niektóre fragmenty Gombrowicza jesteśmy w stanie właściwie zrozumieć. Konflikt „Ojczyzna – Synczyzna” w latach 80. sprowadzał się, jak prawie wszystko w ówczesnym teatrze, do opozycji: niszczona tradycja i to, co nowe, wszelako bardzo podejrzane, bo stojące w cieniu komuny. Wmanewrowani w politykę najczęściej przykładaliśmy do wszystkiego polityczną miarę. Dzisiaj też nie odbieramy konfliktu jedynie w kategoriach starość-młodość czy dojrzałość-niedojrzałość, ale mimo wszystko rozumiemy go szerzej.
Mianowicie jak?
Wybór: tradycja czy liberalizm, jest łatwy tylko dla naiwnych
Nasza obecność w Europie, nasze otwarcie, choć jeszcze nieśmiałe, podpowiada nam wybór między byciem w świecie ograniczonym bogo-ojczyźnianą tradycją a daleko bardziej otwartym na nowinki, liberalnym. To jest wybór łatwy tylko dla naiwnych, którzy albo wierzą, że mundurki przywrócą równowagę ducha rozchełstanej młodzieży, albo – przeciwnie – sądzą, że totalna wolność i brak jakichkolwiek ograniczeń to recepta na przyszłość. Coraz gorętsza walka tych dwóch tendencji nie pozwala spojrzeć na rzecz rozsądnie. Wiedział o tym sam autor, który ukazując ekstrema, jednocześnie uniknął odpowiedzi, każąc w finale dać się wszystkim ponieść rozsadzającemu śmiechowi.