A Gombrowicz się śmieje

Rozmowa z Mikołajem Grabowskim. Dyrektor Starego Teatru po raz trzeci wystawia „Trans-Atlantyk”. Mówi o konflikcie między tradycją i nowoczesnością oraz o mniejszościach w polskim teatrze

Publikacja: 21.05.2008 00:48

Jan Peszek jako Gonzalo (na pierwszym planie) w „Trans-Atlantyku” Gombrowicza reżyserowanym przez Mi

Jan Peszek jako Gonzalo (na pierwszym planie) w „Trans-Atlantyku” Gombrowicza reżyserowanym przez Mikołaja Grabowskiego w krakowskim Starym Teatrze

Foto: Narodowy Stary Teatr

Rz: Jak od lat 80. zmieniło się pana widzenie „Trans-Atlantyku”, który pan wtedy wystawiał?

Mikołaj Grabowski: Robię ponownie „Trans-Atlantyk” tylko dlatego, że dopiero dzisiaj niektóre fragmenty Gombrowicza jesteśmy w stanie właściwie zrozumieć. Konflikt „Ojczyzna – Synczyzna” w latach 80. sprowadzał się, jak prawie wszystko w ówczesnym teatrze, do opozycji: niszczona tradycja i to, co nowe, wszelako bardzo podejrzane, bo stojące w cieniu komuny. Wmanewrowani w politykę najczęściej przykładaliśmy do wszystkiego polityczną miarę. Dzisiaj też nie odbieramy konfliktu jedynie w kategoriach starość-młodość czy dojrzałość-niedojrzałość, ale mimo wszystko rozumiemy go szerzej.

Mianowicie jak?

Wybór: tradycja czy liberalizm, jest łatwy tylko dla naiwnych

Nasza obecność w Europie, nasze otwarcie, choć jeszcze nieśmiałe, podpowiada nam wybór między byciem w świecie ograniczonym bogo-ojczyźnianą tradycją a daleko bardziej otwartym na nowinki, liberalnym. To jest wybór łatwy tylko dla naiwnych, którzy albo wierzą, że mundurki przywrócą równowagę ducha rozchełstanej młodzieży, albo – przeciwnie – sądzą, że totalna wolność i brak jakichkolwiek ograniczeń to recepta na przyszłość. Coraz gorętsza walka tych dwóch tendencji nie pozwala spojrzeć na rzecz rozsądnie. Wiedział o tym sam autor, który ukazując ekstrema, jednocześnie uniknął odpowiedzi, każąc w finale dać się wszystkim ponieść rozsadzającemu śmiechowi.

Gombrowicz doradza dystans?

Gombrowicz nie był naiwnym moralizatorem, kaznodzieją niemającym wątpliwości, za kim pójść. Mówi w „Dziennikach”: „Świat jest absurdem i potwornością dla naszej nieziszczalnej potrzeby sensu, sprawiedliwości, miłości. Prosta myśl. Niewątpliwa. Nie róbcie ze mnie taniego demona. Ja będę po stronie porządku ludzkiego (i nawet po stronie Boga, choć nie wierzę) aż do końca moich dni; także umierając”.

A co pan radzi?

Odpowiem Gombrowiczem z „Trans-Atlantyku”: „Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał”.

Głównym bohaterem powieści jest Gonzalo, homoseksualista, anarchista. Czy, przygotowując spektakl, czuł pan potrzebę opowiedzenia się po jednej ze stron sporu, który toczy się na polskich scenach między tradycjonalistami i modernistami eksponującymi kwestie mniejszości seksualnych?

Nie można problemu Gonzala analizować jedynie jako antynomię homo-hetero, gdyż Gonzalo to nie tylko gej, ale część dzisiejszej kultury wojującej z kulturą tradycyjną. Poza tym, zlituj się pan, ja jestem, chciałbym być artystą, a nie stróżem czyjejś moralności. Wiem, że dzisiaj każdy urzędnik – mam na myśli prezydenta, premiera, ministrów, posłów, dyrektorów, księży itd. – musi „zajmować stanowisko”. Wobec czego w stosunku do różnej ważności spraw, choć nieraz są to sprawy g…nej wagi, wszyscy mają przynajmniej „wyrobiony pogląd”. Już się nie da tego – na przykład w telewizji – słuchać, bo wszyscy swoje wiedzą, a nikt nie ma wątpliwości. To jakiś straszny powrót do czasów naznaczonych najbardziej naiwnymi kategoriami etycznymi. Miałem wrażenie, że prawie 20 lat temu z uczuciem ulgi skończyliśmy jeden z takich okresów.

Czy będąc dyrektorem Starego Teatru, jest pan atakowany za spektakle Lupy i Borczucha, w których pojawiają się treści homoseksualne?

Każdy powód jest dobry, żeby zaatakować dyrektora teatru, bo przecież po to na tym stołku siedzi. Atakowano mnie za... – w tym miejscu proszę pana o wpisanie samemu, za co mnie atakowano, chociażby w „Rzeczpospolitej”. A ostatnio sekty napadły na mnie za to, że wysługuję się Kościołowi rzymskokatolickiemu. Cytat z listu: „Żądam natychmiastowego usunięcia sztuki »Pani Bóg Helena« z repertuaru Teatru Starego. To skandal robić sobie pośmiewisko z mniejszości wyznaniowych. (…) Czemu nie zrobicie sztuki o największej polskiej sekcie rzymskich katolików i Opus Dei, której zbrodniom w przeciągu ostatnich 1000 lat i milionom wymordowanych innowierców nikt nie dorówna?”.

Nastąpiło przemeblowanie na narodowych scenach – Stary Teatr pod pana dyrekcją jest nowoczesny, przyszedł m.in. Jan Klata, ale do Warszawy odszedł Jerzy Jarocki. To świadomy wybór?

Co roku ponawiam propozycję pracy dla Jerzego Jarockiego, rozmawiam często z Andrzejem Wajdą na temat jego kolejnej pracy w Starym. Cały czas jest w repertuarze jego „Makbet”.

A co pan na zarzut wielu krytyków, że brakuje tradycyjnych spektakli?

Reżyser, któremu bym zaproponował zrobienie tradycyjnego spektaklu, pewnie by się na mnie obraził. Nie sądzi pan? Przecież to upokarzające zamówienie; zrób pan coś, co wszyscy znamy, nie szukaj pan, broń Boże, niczego nowego. A najlepiej odśwież pan jakąś swoją starzyznę! Trzymam się tego, co ksiądz Kitowicz mówił: „A że ludzie pospolicie lubią nowe rzeczy bardziej niż stare, nowymi zaś są wszystkie dawne dla tych, którzy ich nie widzieli…”. Problem oczywiście istnieje, bo są tacy, którym podobają się tylko te melodie, które znają, ale nie zatrzyma to naturalnego pędu do nowości. Wszyscy podziwiają nowe modele samochodów, szybsze, bezpieczniejsze, wygodniejsze, ale niektórzy z nich wolą stary model teatru. Dlaczego? Nie rozumiem. I tutaj znowu jesteśmy w centrum dylematów Gombrowiczowskich. Mówi Gonzalo: „Nie chcesz czym innym, czym nowym stać się? Chcesz, aby wszyscy Chłopcy wasi tylko za Ojcami wszystko w kółko powtarzali? Oj, wypuścić Chłopaków z ojcowskiej klatki, a niech po bezdrożach polatają, niechże i do nieznanego zajrzą”.

Mikołaj Grabowski, reżyser, aktor, dyrektor naczelny i artystyczny Narodowego Starego Teatru w Krakowie

Mało kto w polskim teatrze tak jak Mikołaj Grabowski jest wyczulony na staropolszczyznę i jej współczesną spuściznę literacką. Zasłynął „Opisem obyczajów” wg księdza Kitowicza, „Pamiątkami Soplicy” i „Listopadem” Rzewuskiego. Obecny „Trans-Atlantyk” jest trzecią inscenizacją powieści Gombrowicza. Grabowski od początku eksperymentował, związał się z grupą MW2, grając teksty Bogusława Schaeffera – m.in. „Audiencję”, „Scenariusz dla trzech aktorów”. Wystawił też „Obywatela Pekosia” i „Proroka Ilję” Słobodzianka.

Scenografię do „Trans-Atlantyku” przygotowała Magdalena Musiał, muzykę Paweł Szymański. Występują m.in. Jan Peszek, Ewa Kolasińska, Tadeusz Huk, Andrzej Hudziak, Jerzy Grałek.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

j.cieslak@rp.pl

Rz: Jak od lat 80. zmieniło się pana widzenie „Trans-Atlantyku”, który pan wtedy wystawiał?

Mikołaj Grabowski: Robię ponownie „Trans-Atlantyk” tylko dlatego, że dopiero dzisiaj niektóre fragmenty Gombrowicza jesteśmy w stanie właściwie zrozumieć. Konflikt „Ojczyzna – Synczyzna” w latach 80. sprowadzał się, jak prawie wszystko w ówczesnym teatrze, do opozycji: niszczona tradycja i to, co nowe, wszelako bardzo podejrzane, bo stojące w cieniu komuny. Wmanewrowani w politykę najczęściej przykładaliśmy do wszystkiego polityczną miarę. Dzisiaj też nie odbieramy konfliktu jedynie w kategoriach starość-młodość czy dojrzałość-niedojrzałość, ale mimo wszystko rozumiemy go szerzej.

Pozostało 90% artykułu
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie