Właściwie wszystko wiadomo w momencie sięgnięcia po program. W nim mamy fragment szkicu Katarzyny Osińskiej o wystawieniach Czechowa przez Stanisławskiego. I informację, że oto mamy do czynienia z reżyserem, który współcześnie twórczo kontynuuje teatr Stanisławskiego.
Rzeczywiście, jest twórczo – widownia stoi na scenie. Przed widownią ustawiona jest z kolei drewniana zamknięta konstrukcja, w której jest miejsce dla obowiązkowego stołu z samowarem i filiżankami.
Są jeszcze drewniane ściany. Od czasu do czasu przejeżdżają w inne miejsce na scenie, dzieląc w ten sposób dom na pokoje, ale przede wszystkim niepokojąco się chwieją podczas licznych energicznych przechadzek aktorów.
Jeśli chodzi o czułość, to jakoś nie umiem jej w sobie znaleźć dla postaci stworzonych w Teatrze Polskim. Według Stanisławskiego, widzowie mieli przeglądać się w jego teatrze jak w podstawionym sobie lustrze. A w kim mają przejrzeć się widzowie w tym “Wujaszku Wani”? Nie bardzo wiadomo.
Czy w tytułowym bohaterze granym przez Mariusza Wojciechowskiego, który świadomość zmarnowanego życia wyraża, uprawiając marsze wokół stołu albo od ściany do ściany? Czy w Helenie Małgorzaty Lippman, której rola sprowadza się do majestatycznych przejść z kwiatami i stwarzania ogólnego pięknego wrażenia? Czy w Ilji Iliczu Tieleginie Dominika Łosia, który nie wiadomo dlaczego buduje postać zubożałego ziemianina, wyposażając go na zmianę w czkawkę lub bezdech?