Przedstawienie zespołu z Rygi powstało dla festiwalu w Berlinie, teraz trafiło do Salzburga. Tu po trzech godzinach wysiedzianych na twardych krzesłach w pofabrycznej hali zamienionej w teatr ludzie biją brawo i krzyczą niemal jak na koncercie rockowym.
Zapewne więc "The Sound of Silence" ruszy w podróż do wielu krajów tak jak inne inscenizacje Łotysza Alvisa Hermanisa, jednego z najbardziej dziś wziętych reżyserów. Jest laureatem Europejskiej Nagrody Teatralnej dla młodych twórców, otrzymanej zresztą razem z Krzysztofem Warlikowskim.
Jak silna musi być wciąż magia lat 60. ubiegłego wieku, że postanowił o nich zrobić spektakl. Alvis Hermanis ma przecież 44 lata, na scenie pokazuje świat swoich rodziców. I "The Sound of Silence" nie jest uładzonym musicalem, więcej mówi o codziennym życiu w Rydze i w bloku komunistycznym niż niejeden spektakl i film, w którym wypowiedziano setki słów.
Tu zaś są same nieme scenki rozgrywane na tle dobiegających z głośników 25 piosenek duetu Simon and Garfunkel. Pozornie Alvis Hermanis dokonał dziwnego wyboru. Lata 60. to przede wszystkim piosenki Beatlesów lub Rolling Stonesów, głoszących nieskrępowaną swobodę obyczajową. To była epoka Jimiego Hendriksa i Janis Joplin oraz festiwalu w Woodstock.
Na takim tle ballady Simona i Garfunkela, wyrastające z tradycji folkowych Ameryki, wydają się dziś naiwne i przestarzałe. Ale w ich tekstach zapisane są ówczesne marzenia i tęsknoty. I już 40 lat temu wspierały głośny film "Absolwent", w którym Mike Nichols sportretował młodych Amerykanów bojących się wejść w dorosłe życie urządzone przez rodziców.