Reklama

Hipisi sowieckiej Rygi

"The Sound of Silence". Teatr bez słów, ale z piosenkami duetu Simon and Garfunkel, podbija Europę

Publikacja: 16.08.2009 20:06

Hipisi sowieckiej Rygi

Foto: www.salzburgerfestspiele.at

Przedstawienie zespołu z Rygi powstało dla festiwalu w Berlinie, teraz trafiło do Salzburga. Tu po trzech godzinach wysiedzianych na twardych krzesłach w pofabrycznej hali zamienionej w teatr ludzie biją brawo i krzyczą niemal jak na koncercie rockowym.

Zapewne więc "The Sound of Silence" ruszy w podróż do wielu krajów tak jak inne inscenizacje Łotysza Alvisa Hermanisa, jednego z najbardziej dziś wziętych reżyserów. Jest laureatem Europejskiej Nagrody Teatralnej dla młodych twórców, otrzymanej zresztą razem z Krzysztofem Warlikowskim.

Jak silna musi być wciąż magia lat 60. ubiegłego wieku, że postanowił o nich zrobić spektakl. Alvis Hermanis ma przecież 44 lata, na scenie pokazuje świat swoich rodziców. I "The Sound of Silence" nie jest uładzonym musicalem, więcej mówi o codziennym życiu w Rydze i w bloku komunistycznym niż niejeden spektakl i film, w którym wypowiedziano setki słów.

Tu zaś są same nieme scenki rozgrywane na tle dobiegających z głośników 25 piosenek duetu Simon and Garfunkel. Pozornie Alvis Hermanis dokonał dziwnego wyboru. Lata 60. to przede wszystkim piosenki Beatlesów lub Rolling Stonesów, głoszących nieskrępowaną swobodę obyczajową. To była epoka Jimiego Hendriksa i Janis Joplin oraz festiwalu w Woodstock.

Na takim tle ballady Simona i Garfunkela, wyrastające z tradycji folkowych Ameryki, wydają się dziś naiwne i przestarzałe. Ale w ich tekstach zapisane są ówczesne marzenia i tęsknoty. I już 40 lat temu wspierały głośny film "Absolwent", w którym Mike Nichols sportretował młodych Amerykanów bojących się wejść w dorosłe życie urządzone przez rodziców.

Reklama
Reklama

Cytaty z "Absolwenta" są w spektaklu Hermanisa. Nie zabrakło i słynnej sceny erotycznej, przeniesionej z innego filmu o latach 60. – "Powiększenia" Antonioniego. Ale jest przede wszystkim szara codzienność po drugiej stronie żelaznej kurtyny, gdzie zamiast hipisowskich komun były sowieckie komunałki, ponure mieszkania, w których żyło się gromadnie.

Alvis Hermanis nie oskarża dawnego systemu. Pokazuje ludzi, którzy przeżywali pierwsze liryczne uniesienia i erotyczne doznania, starali się ubierać modnie. Od czasu do czasu wąchali jakiś narkotyk przyrządzony domowym sposobem, ale nie zapominali o nauce. Młodość jest stanem przejściowym, więc bohaterowie szybko założyli rodziny i zajęli się własnymi dziećmi. Jedyne, co im pozostało, to słuchanie zakazanej zachodniej muzyki, bieganie po mieszkaniu z radiową anteną, by zlikwidować szumy i trzaski innych rozgłośni.

Dla pokolenia z MP3 to prehistoria. Ale i ono entuzjastycznie przyjmuje "The Sound of Silence", a nie tylko ci, którzy, oglądając spektakl, wspominają własną młodość. Hermanis wszystkim zaś uświadomił, że w latach 60. wierzono, iż warto coś przeżywać wspólnie. Dlatego z sympatią i zazdrością patrzymy na obraz tamtych czasów.

[i]Jacek Marczyński z Salzburga [/i]

[b]Więcej informacji o spektaklu na [link=http://www.salzburgerfestspiele.at/]www.salzburgerfestspiele.at[/link][/b]

Przedstawienie zespołu z Rygi powstało dla festiwalu w Berlinie, teraz trafiło do Salzburga. Tu po trzech godzinach wysiedzianych na twardych krzesłach w pofabrycznej hali zamienionej w teatr ludzie biją brawo i krzyczą niemal jak na koncercie rockowym.

Zapewne więc "The Sound of Silence" ruszy w podróż do wielu krajów tak jak inne inscenizacje Łotysza Alvisa Hermanisa, jednego z najbardziej dziś wziętych reżyserów. Jest laureatem Europejskiej Nagrody Teatralnej dla młodych twórców, otrzymanej zresztą razem z Krzysztofem Warlikowskim.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Reklama
Teatr
Robert Wilson nie żyje. Pracował z Lady Gagą, Tomem Waitsem, Danutą Stenką
Teatr
Grażyna Torbicka: Kocham kino, ale kocham też teatr
Teatr
Festiwal w Awinionie: Masakra w Gazie i proces 52 gwałcicieli Gisèle Pelicot
Teatr
Dano nam raj, a my zamieniamy go w piekło. Startuje Festiwal Szekspirowski
Teatr
Joanna Kołaczkowska nie żyje. Legendarna artystka kabaretowa miała 59 lat
Reklama
Reklama