Zanim przystąpił do pracy nad „Pocztem królów polskich", poruszył kwestię polskiej historii, korzeni państwowości i związanych z nią mitów w „Balladynie" wystawionej niedawno w Teatrze Polskim w Poznaniu. Tamten spektakl Krzysztofa Garbaczewskiego wywołał skrajne reakcje – entuzjazm i oburzenie.
Krakowskie przedstawienie też może wzbudzić duże emocje. Z prób dochodzą wieści o scenie, podczas której do krypty wawelskiej wrzucany jest napalm.
– Ma to raczej wymiar metaforyczny – komentuje Garbaczewski. – Dociekamy, w jaki sposób historia może nas dotyczyć. Ekshumując naszych królów, nie szukamy skandalu. Ale wiadomo, że proces ekshumacji może być bolesny. Nasza przeszłość wywołuje również przerażenie. Sam często bywam zaskakiwany tym, czym jest Polska, Kraków. Co jest w nas i w naszej historii zawoalowane. Reżyser opowiada, jak jedna z jego studentek krakowskiej PWST zabrała twórców spektaklu do podkrakowskiego kamieniołomu, gdzie znajdują się pozostałości scenografii „Listy Schindlera". Jednym z elementów jest droga z macew – żydowskich nagrobków, która zatraca wymiar fikcyjny, wtapiając się w rzeczywistość jako symulakrum.
– My też ułożyliśmy własną historię na temat Historii, która jest rodzajem seansu spirytystycznego – mówi reżyser. – Mamy do tego prawo, bo historia zawsze była pisana przez zwycięzców i podlegała manipulacjom. Stała się polem prawd zrelatywizowanych. Z historią jest jak z fragmentem czaszki znalezionej na dawnym pobojowisku, z której staramy się odczytać przebieg zdarzeń i charakter postaci. Musimy w niej rozpoznać człowieka, a zostały z niego strzępy. Punktem wyjścia był cykl królewskich portretów namalowanych przez Jana Matejkę.