Irańskie kobiety i Danton z serialu „Sukcesja”

Hamburska Thalia Theather to jedna z najważniejszych scen w Europie. „Genialną przyjaciółkę” pokazała tam 28 września Ewelina Marciniak. Podczas Kunstfest w Weimarze premierę miał „Dantons Tod Reloaded” Irańczyka Amira Rezy Koohestaniego z Thalii.

Publikacja: 01.10.2023 18:44

Irańskie kobiety i Danton z serialu „Sukcesja”

Foto: Krafft Angerer

Koohestani i współpracująca z nim dramaturżka Mahin Sadri adaptowali klasyczny dramat Georga Büchnera, przenosząc akcję z czasu Rewolucji Francuskiej we współczesność. W sterylnej scenografii teatru w teatrze opowiadają o piekle dzisiejszego wykluczenia, osadzając akcję w ogarniętym zamieszkami Paryżu, a częścią historii czyniąc doświadczenie kobiet w swoim kraju. Siłę oskarżenia wzmacnia mocne, chirurgicznie precyzyjne aktorstwo młodego zespołu teatru z Hamburga.

Słynny Irańczyk

Niemalże doskonale przezroczystą przestrzeń gry wyznaczają stojące po bokach reflektory, za scenografię służą prostokątne ruchome lustra, odbijające ludzkie twarze i sylwetki, a czasem pełniące funkcję ekranów, gdzie wyświetlane są kluczowe teksty. Z pozoru przedstawienie Amira Rezy Koohestaniego (trzeci raz pracuje w Thalia Theather, na afiszu wciąż utrzymuje się jego adaptacja „Nowego wspaniałego świata” Aldousa Huxleya) to nic więcej niż tylko teatr dynamicznej konwersacji, iskrzącego od napięcia sporu racji.

Czytaj więcej

Oczyszczony z zarzutów reżyser ponownie dyrektorem Łaźni Nowej

W końcu aktorki i aktorzy z Hamburga niczym piłeczką do ping ponga przerzucają się kwestiami z innego dzieła Büchnera „Leonce’a i Leny”. Czasem dialog przechodzi w monolog postaci, stając się krótkim wykładem jej punktu widzenia. Mimo to jednak irańskiemu reżyserowi oraz młodemu zespołowi Thalii udaje się siłą słów wytworzyć między nimi a nami na widowni atmosferę gęstego aż do granic możliwości napięcia.

Thalia Theather o tym, jak znakomity ma aktorski ansambl, przekonywała już nie jeden raz. Tyle że w „Dantons Tod Reloaded” młodzi wykonawcy muszą obejść się bez jakichkolwiek podpórek. Danton (Stefan Stern) i Robespierre (Oliver Mallison) prowadzą swój pojedynek, jakby spektakl rozgrywał się w świecie znanym z serialu „Sukcesja”, gdzie okazanie słabości jest jak wina nie do przebaczenia. Dlatego postaci z „przeładowanej” (reloaded) „Śmierci Dantona” prowadzą swoją grę ze sobą i własnymi lustrzanymi odbiciami. W nienagannie skrojonych garniturach, doskonale dobranych krawatach, marynarkach i lśniących kamizelkach są niczym w uniformach bojowników z barykady rewolucji sprzed wieków. Tym bardziej, iż zza okien znów słychać gniewne pomruki.

Gwiazda kina i teatru

Koohestani, dziś uznany twórca irańskiego teatru i kina, porzuca dawną skłonność do niepokojących, choć onirycznie rozmytych obrazów na rzecz ostrych cięć. Akcja „Dantons Tod Reloaded” ma miejsce za kulisami teatru, ale równie dobrze mogłaby w świecie wielkiej korporacji. Oskarżenie dotyczy domniemania molestowania seksualnego, ale irański reżyser myli tropy w roli Camille’a Desmoulinsa, towarzysza Dantona, obsadzając zjawiskową, fantastyczną w tej roli Pauline Renévie. Cała piątka wykonawców oraz współautorka tekstu Mahin Sadri, obecna w nagraniu filmowym, gra zresztą znakomicie, z nieubłaganą precyzją i bez sentymentalnych ozdobników. Dzięki ich wspólnej intensywnej obecności można poczuć płynące ze sceny oskarżenie. Chociaż od czasu Rewolucji Francuskiej minęły z górą dwa wieki, świat znowu wypadł z ram i żaden przewrót nie przywróci porządku. Nawet jeśli na buntowników nie spada już gilotyna, łatwo o faktyczną ich eliminację. W widowisku z Thalii symbolizuje ją świetliste cięcie na ekranie, ma w sobie ostrość dawnych maszyn do zadawania mordów. Koohestani i Sadri dodatkowo potęgują grozę całości innym, tym razem symbolicznym cięciem – włosów irańskich kobiet. Dokonuje go w filmowym nagraniu sama Sadri, obsadzona w roli Marion. Ale dotyczy to wykluczenia irańskich kobiet w społeczeństwie. Twórcy „Dantons Tod Reloaded” łączą więc europejską perspektywę z pamięcią o doświadczeniu ojczyzny. Robi to przejmujące wrażenie.

Czytaj więcej

Reżyserka „Matki. Pieśń na czas wojny”, o kobietach, które przeżyły terror w Ukrainie i Białorusi

Mocny to, wwiercający się w serce spektakl. Dobrze, by został pokazany w Polsce. Tu nikt nie każe kobietom ścinać włosów, ale na dobre samopoczucie absolutnie nie wolno nam sobie pozwolić.

Roberto Ciulli, włoska gwiazda

Kunstfest w Weimarze to jeden z najszerszych interdyscyplinarnych przeglądów w Niemczech. Prezentacja teatru, literatury i muzyki różnych gatunków ogarnia całe miasto Goethego i Schillera, pełne pamiątek po obu poetach. W tym roku festiwal fetował także Roberto Ciulliego, jednego z najbardziej charyzmatycznych inscenizatorów, od ponad czterech dekad związanego Theather an der Ruhr w Mülheim. Wcześniej twórca porzucił rodzinne Włochy i filozofię, choć ją zgłębiał i się z niej doktoryzował. W Niemczech zaczynał jako robotnik i kierowca ciężarówki, aby skierować się ku teatrowi. Gdy poczuł ograniczenia administracyjnego systemu, postanowił założyć własny. Theather an der Ruhr powstał w Mülheim w roku 1980. Dziś Roberto Ciulli ma lat osiemdziesiąt dziewięć.

W Weimarze pokazał dwa legendarne, od dawna utrzymujące się w repertuarze spektakle, z którymi zjeździł pół świata, ale nie był w Polsce, choć pokazywał tutaj swoje inne inscenizacje. Oba niezwykle kameralne, wręcz ascetyczne. W „Peer Gyncie” według Henrika Ibsena wraz z wybitną aktorką Marią Neumann zagrali wszystkie role dramatu. W ciemnych garniturach i białych koszulach oboje są niczym własne lustrzane odbicia. Przez niespełna półtorej godziny odbywają drogę Peer Gynta - podróż do wnętrza jego jaźni. Żonglują konwencjami scenicznymi, w mgnieniu oka przechodzić od tragedii do clownady. Pomysł twórców na adaptację dramatu Ibsena polega na tym, by rozegrać go w głowie bohatera. Zobaczyć go w chwili trwania tuż przed ostatecznym zgaśnięciem.

Jeszcze bardziej zrósł się z Ciullim (i Neumann znów mu partnerującą) „Mały Książę”. Dzięki inscenizacji szefa Theather an der Ruhr dzieło Antoine’a de Saint-Exupéry’ego ucieka wreszcie z szufladki z hasłem „najwspanialsza książka dla wszystkich pokoleń”, ukazując całą swą gorycz i melancholię. Bo tytułowy bohater grany przez sędziwego reżysera to to stary pogrążony w nieustannej depresji clown, z uporem powtarzający najważniejsze dziecięce pytania. Pociąga tequilę prosto z butelki, czasem wybucha gorzkim śmiechem. I tak klasyczne przedstawienie z Mülheim udowadnia ponadczasową siłę, ostatecznie odbierając „Małemu Księciu” niewinność.

Koohestani i współpracująca z nim dramaturżka Mahin Sadri adaptowali klasyczny dramat Georga Büchnera, przenosząc akcję z czasu Rewolucji Francuskiej we współczesność. W sterylnej scenografii teatru w teatrze opowiadają o piekle dzisiejszego wykluczenia, osadzając akcję w ogarniętym zamieszkami Paryżu, a częścią historii czyniąc doświadczenie kobiet w swoim kraju. Siłę oskarżenia wzmacnia mocne, chirurgicznie precyzyjne aktorstwo młodego zespołu teatru z Hamburga.

Słynny Irańczyk

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
"Wypiór". Mickiewicz był hipsterem i grasuje na Zbawiksie
Teatr
Krystyna Janda na Woronicza w Teatrze TV
Teatr
Łódzki festiwal nagradza i rozpoczyna serię prestiżowych festiwali teatralnych
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?