Czasy są trudne – wyzna dziś każdy dyrektor, teatry operowe jeszcze do końca nie zlikwidowały finansowych strat poniesionych przez pandemię, a nadeszły inflacja i kryzys, i chociaż dotacje – rządowe lub samorządowe – nie uległy zmniejszeniu, ich wartość w rzeczywistości spadła.
– Do końca obecnego sezonu realizujemy jedną dużą premierę – powiedział mi niedawno Jacek Jekiel, dyrektor Opery na Zamku w Szczecinie i to zdanie mógłby powtórzyć każdy szef teatru w Polsce. Nawet ta najbogatsza – Opera Narodowa – zaplanowała trzy premiery operowe na dużej scenie. A zdarzały się sezony, gdy było ich trzy razy więcej
Jest jednak też wniosek optymistyczny. Trudności finansowe nie wpływają na artystyczne ambicje. Wręcz przeciwnie, te nie są redukowane. Nawet teatry operowe mniejsze i skromniejsze, których publiczność ma bardziej konserwatywne oczekiwania, proponują dziś spektakle nieoczywiste, a czasami wręcz zaskakujące. Październikowy wykaz premier jest w tym względzie bardzo ciekawy.
Małgorzata w kościele
Bydgoska Opera Nova zainaugurowała właśnie 28. Bydgoski Festiwal Operowy. Przygotowała go po ponadtrzyletniej przerwie wymuszonej pandemią i udało się zaprosić nie tylko spektakle z polskich teatrów, ale i trzy zespoły zagraniczne. Festiwal ma, co prawda, osobny budżet i sponsorów, co pomogło w organizacji, ale o kondycji gospodarzy świadczy premiera zrealizowana przez nich na otwarcie festiwalu.
Opera Nova wybrała „Fausta” Gounoda, powierzając inscenizację Pawłowi Szkotakowi. Stworzył spektakl tradycyjny, którego podstawowe odstępstwo od libretta polega na przeniesieniu starego mitu faustowskiego w czasy I wojny światowej. Pozwoliło to wykreować teatralną rzeczywistość bliską naszym dzisiejszym doświadczeniom.