Artyści z krajów mających za sobą doświadczenie totalitaryzmu blisko dwadzieścia lat po upadku muru berlińskiego dojrzeli do rozliczeń z przeszłością. Opisują też życie swoich narodów po transformacji, przyglądają się kondycji współczesnego człowieka. Najbardziej pasjonujące filmy powstają dziś w Niemczech, Rumunii, Czechach, Rosji czy Bośni. Najlepszym obrazem roku były „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Cristiana Mungiu. Poprzez historię dziewczyny poddającej się nielegalnej aborcji u schyłku dyktatury Ceausescu 40-letni reżyser opisał Rumunię, jaką zapamiętał z wczesnej młodości. Smutny kraj smutnych ludzi, na których prywatnym życiu odcisnął swoje piętno reżim.
Ogromną mądrością odznacza się „Życie na podsłuchu” Floriana von Donnersmarcka. W opowieści o funkcjonariuszu Stasi podsłuchującym znanego pisarza nie ma cienia rewanżyzmu. To zapis tragedii ludzi wtłoczonych w machinę policyjnego systemu opierającego się na inwigilacji i ograniczaniu wolności obywateli.
Wielkim rozliczeniem z XX wiekiem i narodowym charakterem Czechów okazał się film „Obsługiwałem angielskiego króla” Jiříego Menzla. Młoda Bośniaczka Jasmila Zbanić w „Grbavicy” pokazała, jak bolesne, niezabliźnione rany pozostawiła w psychice jej rodaków wojna na Bałkanach. O konflikcie czeczeńskim opowiedział Aleksander Sokurow w „Aleksandrze”. Zrobił to, nie epatując okrucieństwem, krwią, śmiercią. Wizyta starej Rosjanki w obozie wojskowym uzmysławia żołnierzom i widzom najprostszą prawdę – że przemoc i agresję zaczynamy traktować jako normę, a one normą nie są.
W kinematografiach zachodnich podobnie mądre spojrzenie na historię można było znaleźć w „Królowej”, w której Stephen Frears opisał walkę między tradycją a nowoczesnością, jaka toczy się w brytyjskich elitach władzy. Polscy artyści ciągle boją się tematów politycznych i społecznych. O rozliczenia z przeszłością pokusił się tylko Andrzej Wajda w dawno oczekiwanym „Katyniu”. Być może ten film, nieco pomnikowy i schematyczny, ale przecież bardzo ważny, otworzy teraz drogę następnym. Jednak choć na razie nie mamy polskiego „Życia na podsłuchu”, w naszym kinie też zaczyna się coś dziać. Interesujące filmy stworzyli artyści mający własny, wyrazisty styl. „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego i „Pora umierać” Doroty Kędzierzawskiej są z pozoru różne. Bohaterem pierwszego jest dziecko, drugiego – stara kobieta. Jeden mówi o wchodzeniu w życie, drugi – o odchodzeniu. A jednak łączy je podobna wrażliwość: mają w sobie tęsknotę za uczuciem, za ładem. Oba niosą nadzieję, która w polskim kinie, ogarniętym w ostatnich latach depresyjnymi nastrojami, jest czymś nowym. I coraz częstszym. Na przekór wszystkiemu szczyptę nadziei zostawia też swoim bohaterom Tomasz Wiszniewski w świetnym filmie „Wszystko będzie dobrze”. Gejzerem optymizmu jest „Rezerwat” debiutanta Łukasza Palkowskiego.
Obok komedii romantycznych mieliśmy więc w ubiegłym roku na ekranach kilka ambitnych, ponadczasowych przypowieści. Na dużych międzynarodowych festiwalach reprezentowały polskie kino współprodukcje Petera Greenawaya („Nightwatching”) i Kena Loacha („Polak potrzebny od zaraz”). Działa Polski Instytut Sztuki Filmowej i nowy system finansowania naszej kinematografii. To napawa optymizmem. Teraz pozostaje nam liczyć na odwagę naszych artystów i filmy śmiało mierzące się z polską rzeczywistością.