Rz: Czy aktualne pozostało twierdzenie, że żyjemy w kraju jak z Mrożka?
Jacek Bunsch: – Sławomir Mrożek i jego sposób postrzegania świata zostały wchłonięte przez naszą mentalność i trafiły do języka już w latach 70. Mówimy nim do tej pory, nie do końca sobie to uświadamiając, co widać zwłaszcza u młodych ludzi. Kiedy dziwi nas to, co widzimy na zewnątrz, mówimy: świat jest jak Mrożka, Sejm jest jak z Mrożka... Autor „Tanga” wciąż pozostaje zjawiskiem niesłychanie ciekawym, odważnym, nowym. Odświeżającym nie tylko językowo.
Ale teraz wydaje się, że teatr Mrożka jest elitarny. Można by powiedzieć, że jest to teatr dla wykształciuchów.
Bo inteligencja jest dziś rasą wymierającą i w związku z tym teatr Mrożka, który tak naprawdę wyrósł z jej ducha i do niej był adresowany, nie może być zjawiskiem masowym. Jest to niesłychanie groźne, ponieważ oddala nas od Europy. Przyglądając się korzeniom twórczości Mrożka, nie sposób nie dostrzec, że jej podglebiem jest środkowa Europa, naddunajska, zatopiona w tradycji austro-węgierskiej, z takimi ośrodkami jak Wiedeń, Kraków i Praga. A to miejsca szczególnie nacechowane. W kręgu artystów mamy tak odmienne postacie, jak Haszek, Kafka czy właśnie Mrożek z tą swoją przekorną ironią widoczną zarówno w twórczości literackiej, jak i w rysunkach. On bardzo do tego kręgu pasuje.
Kiedy ogląda się dramaty autora „Emigrantów”, wydaje się, że Mrożek nie tylko nie jest passe, jak sugerowali ostatnio niektórzy młodzi dramaturdzy, ale w wielu przypadkach jest autorem proroczym. Niektóre jego utwory wyprzedzały swój czas. „Miłość na Krymie” powstała w 1993 roku, ale dopiero od niedawna, kiedy jesteśmy świadkami „koronacji nowego cara”, okazuje się, że autor był wizjonerem.