Świat wykreowany przez francuską grupę Monsieur et Madame O przypominał nieco pogrążoną w wojnie Angolę, opisywaną przez Ryszarda Kapuścińskiego w książce „Jeszcze dzień życia”.
Tu cała Luanda spakowała się w drewniane skrzynie i przeniosła do portu nad zatoką, by czekać na ratunek. Tymczasem w głębi lądu partyzanci toczyli walki, żołnierze byli brodaci, ubrani w łachmany, ale ich przeciwnicy wyglądali tak podobnie, że nie sposób było poznać, kto jest kim. Tutejszy oddział comandante Farrusco miał liczebność 120 osób i patrolował obszar o powierzchni 1/3 Polski.
[srodtytul]Czas gasnących nadziei[/srodtytul]
Nawiązanie to pomoże wyobrazić sobie dziwny świat, do jakiego zaprosili widzów w piątek w Teatrze Na Woli dwaj uczniowie słynnej szkoły pantomimicznej Ecole Internationale de Mimodrame de Paris Marcela Marceau. Ich przestrzeń to mieszanka wspomnianych obrazów – maleńki obszar przejścia granicznego (gdzie strażnicę zbito z desek, ale tak tylko ledwo ledwo, że byle podmuch chybocze nią w posadach) usytuowany gdzieś na pustkowiu. Wydaje się, że aby zobaczyć innego człowieka, trzeba czekać całymi miesiącami. Tak więc dwaj żołnierze pilnujący granicy kraju o wymownej nazwie Republika skazani są wyłącznie na siebie.
Spektakl „Blik” rozpoczyna się w momencie, gdy grający główne role Laurent Clairet i Geung Ho Nam są już wycieńczeni ciągłym oczekiwaniem. Zapomniani przez wszystkich, owładnięci lękiem przed nieznanym. Pierwszy lepszy dźwięk przypominający strzał wywołuje panikę, moczenie się, chęć skrycia się w najciemniejszym kącie strażnicy. Z drugiej strony głód, chłód i stres wywołuje w kamratach zachowania zupełnie niebraterskie (jak podjadanie sobie jedzenia, wyrywanie zdjęcia kobiety, bitwę o kroplę wody).