Współczesne dramaty często kończą żywot na jednej realizacji i nie pojawiają się w repertuarach kolejnych teatrów.
- Sceny rządzą się „prawem pierwszej nocy" — mówi Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu. — Zabiegają o pierwszeństwo wystawienia, bo prapremiera ma większą siłę medialną, niż następne realizacje. Zmieniło się także myślenie o tekście — jest on tylko jednym z elementów spektaklu.
[srodtytul]W pogoni za nowością[/srodtytul]
Polska dramaturgia jest w fazie eksperymentowania — piszący próbują nowych form i tematów, a dyrektorzy i reżyserzy je sprawdzają. W Warszawie działa Laboratorium Dramatu, które testuje na publiczności nowe utwory podczas czytań. Także na innych scenach m.in. w stolicy, Wrocławiu czy Krakowie, aktorzy proponują widzom głośną lekturę tekstów z podziałem na role, bez scenografii i kostiumów.
- Są to próby przywrócenia znaczenia dramatom, wypieranym przez grafomańskie scenariusze pisane przez reżyserów — mówi Tadeusz Słobodzianek, dramatopisarz, dyrektor Laboratorium. — Publiczność tęskni za opowiadaniem historii, ciekawymi postaciami i ucieczką od dosłowności, która prowokuje do myślenia. Dlatego w głównym nurcie polskiego teatru tak popularne są sztuki angielskie, m.in. Harwooda, McDonagha czy Hare'a. Pod wpływem mody na niemiecką rozrywkę, obraz wypiera u nas słowo, a przecież język buduje tożsamość obywatelską, narodową, historyczną czy intelektualną. Kształtuje spojrzenie na świat. Krytycy i teoretycy promują reżyserów, a dramatom nie poświęcają wystarczającej uwagi.