„Jeżeli zamierzacie wydać 65 milionów dolarów i nie zaprezentować najlepszego musicalu w historii, pozostaje wam jeszcze możliwość stworzenia przedstawienia najgorszego” - drwi dziennikarz „The Washington Post”. Zastrzega przy tym: „Nie widziałem wszystkich chałowych spektakli, jakie do tej pory zaprezentowano widzom, więc nie mogę zaręczyć, że »Spiderman: Wyłącz ciemność«” jest tym najbardziej dennym. Nie mniej z pewnością ma prawo ubiegać się o to miano”. Dlaczego? Bo reżyser Julie Taymor zapomniała dopracować kilku „szczegółów”. I tak przedstawieniu brak spójnej intrygi, choćby tylko znośnej oprawy muzycznej, a zaplanowane sceny są niewykonalne (zdarzyło się już, że aktor spadł ze znacznej wysokości). „Wymarzona widownia dla tego spektaklu nie powinna posługiwać się językiem angielskim” - znęca się dziennikarz. To, co zobaczył, podsumował w krótkich żołnierskich słowach: nudne, ckliwe, chaotyczne. Nie oszczędził także muzyki, skomponowanej przez Bono i The Edga z U2: „Jest głośna, pulsująca i pozbawiona osobowości”.

Dziennikarzowi sekunduje krytyk „The New York Times”: „Piosenki rzadko przykuwają uwagę. Przeważnie przemieniają się w brzdęk o różnym natężeniu i zmiennej głośności. Przypomina to nieustający ból głowy”. „Nie zaprezentowano nam nic nowego, wrażenia nie robią nawet tak wielce wychwalane sceny powietrzne, podczas których jakiś naiwniak oplątany w doskonale widoczną uprząż unosi się nad widownią”.

Spektakl, który zapowiadano jako kulturalne wydarzenie bez precedensu, nasunął recenzentowi dwa pytania. Pierwsze pojawiło się od razu: „Gdzie się podziało 65 milionów?”. Drugie - z całą odwagą - postawił sobie w dwudziestej minucie: „Ile to jeszcze potrwa?”.

I tu być może najgorsza wiadomość: przedstawienie trwa blisko trzy godziny, a za bilet trzeba zapłacić nawet 275 dolarów.

[i]Bartosz Marzec, The New York Times, The Washington Post [/i]