„Położnice" są reakcją na traumę tam wówczas doznaną, ale w tym spektaklu szpital jest także metaforą polskiej rzeczywistości. Brak empatii, bezduszność, arogancja zdemoralizowanego i skorumpowanego personelu to nie tylko diagnoza polskiej służby zdrowia. To obraz kraju, w którym życie społeczne jest zatrute takimi postawami.
Pierwsza część musicalu skupia się na diagnozie szpitalnictwa. Druga jest rozliczeniem pokoleniowym, starciem racji dzieci i rodziców. Tu dominuje jedno pytanie: jaki sens ma życie w świecie, w którym rozmijają się oczekiwania i marzenia jednych i drugich.
Strzępka i Demirski zbudowali swą rewię z muzyką Jana Suświłły z wielu groteskowych etiud. Są w nich wszystkie znaki charakterystyczne dla tego teatralnego duetu – mocne dialogi, soczysty, nasycony wulgaryzmami język, szyderstwo, bezkompromisowość, demaskatorstwo, prowokacja. Jednak zakres podjętych tematów jest ogromny, moim zdaniem zbyt duży.
Strzępka i Demirski pokazują: nepotyzm i błędy lekarskie, strajk białego personelu, prywatyzację szpitali, niedoszacowane kontrakty NFZ, flirty personelu, rolę kapelanów szpitalnych, akcję „Rodzić po ludzku", bezradność wobec niepełnosprawności urodzonego dziecka, zdradę małżeńską, której owocem jest czarnoskóry potomek, szok i brak akceptacji wobec orientacji homoseksualnej dziecka, spadek dzietności... To i tak dużo, a jest jeszcze wiele innych wątków.
W efekcie zamiast logicznego wywodu mamy chaos, nad którym wydaje się, że nikt nie ma kontroli. Dramaturgię zachowały tylko niektóre sceny, ale nie całość.
Artyści nadużywają nadmiernej ekspresji, w większości kwestii – zarówno mówionych, jak i śpiewanych – dominuje wrzask, jakby autorzy inscenizacji chcieli na materię teatru przełożyć „Krzyk" Muncha. To powoduje, że trzyipółgodzinne, wieloobsadowe widowisko nuży. Jego tematyka i prowokacyjna forma wzbudza jednak wśród widzów duże emocje – od aplauzu po święte oburzenie. Na pewno jest o czym mówić po wyjściu z teatru.