W Operze Narodowej wystawiono „Dziadka do orzechów", warszawski Teatr Roma przygotował opowieść o Aladynie. W obu spektaklach zdarzenia biegną tak, jak poznawały je od pokoleń dzieci, ale żaden nie jest tradycyjną opowiastką.
Film dawno przykroił stare bajki do współczesnych konwencji, teatr przed tym się bronił. Ale jeśli dziś przedstawienia dla dorosłych muszą mieć dynamiczną akcję i filmowy montaż, tym bardziej spektakl dla dzieci, które na co dzień oglądają zwariowane animacje, musi być pełen wizualnych niespodzianek. Tak tylko teatr może przekonać małego widza, że jest równie atrakcyjny jak film czy gra komputerowa.
Perfekcyjny musical
Prawdę tę pojął Wojciech Kępczyński, reżyserując w Romie „Aladyna juniora". W przedstawieniu dzieje się nieprawdopodobnie wiele. Bohaterowie podróżują na latającym dywanie ponad głowami widzów, Aladyn popisuje się podniebnym skokiem, aktorów oglądamy na scenie i w komputerowych wizualizacjach. Nieustanne zmiany dekoracji, efektowne sceny wokalne, a zwłaszcza taneczne w choreografii Pauliny Andrzejewskiej, są już tylko dodatkiem.
Oglądamy więc bajkę, ale i perfekcyjnie zrealizowany tzw. high-tech musical. Ten rodzaj widowiska podbił ponad ćwierć wieku temu publiczność West Endu i Broadwayu. Potem został zaadaptowany dla dziecięcej widowni, bo producenci zrozumieli, jak dochodowym interesem jest widowisko familijne.
„Aladyna" firmują: kompozytor oscarowych piosenek Alan Menken i autor Tim Rice, współpracownik mistrza musicali Andrew Lloyda Webbera, licencję na inscenizację oferuje koncern Disneya. Tradycyjnej bajce nie dodano, na szczęście, hollywoodzkich schematów. Prosty morał, w amerykańskim stylu, że zawsze należy być sobą, jest oczywisty, ale nie trąci nachalnym dydaktyzmem.