Spektakl o dwóch fizykach, Bohrze (Jan Frycz) i Heisenbergu (Adam Woronowicz), spierających się w zaświatach na temat losów ludzkości po wybuchu w Hiroszimie, nabiera lekkości i tempa podczas monologu Adama Woronowicza o graniu Beethovena.
Czytaj rozmowę z Tomaszem Karolakiem, dyrektorem sceny IMKA
Historia dotyczy koncertu, na którym Heisenberg oczarował swoją przyszłą żonę fortepianową interpretacją presto. Gdy opowieść o ciężkiej wodzie i tonach uranu wyzwala się z przytłaczającej początkowo powagi, publiczność również jest zachwycona. Bo, tak jak radzi obecny na premierze Janusz Głowacki, o sprawach dramatycznych czasami lepiej mówić w komediowy sposób. Warto również pamiętać, że Michael Frayn, autor „Kopenhagi", ćwiczył pióro na farsach.
W spektaklu Waldemara Krzystka oglądamy portret ludzi o chorobliwych ambicjach, którzy nakręcają wyścig zbrojeń. Heisenberg, konstruujący bombę atomową dla Hitlera, a po wojnie twierdzący, że spowalniał proces – mówi, że trzeba być w wielu miejscach naraz i mieć wiele twarzy jednocześnie. To jego wnioski z teorii nieoznaczoności! Wspominając śmierć syna, który wypadł za burtę statku, przekonuje, że lepiej zostać na pokładzie i płynąć dalej, niż iść na dno z tym, kto nie zdoła chwycić koła ratunkowego. Woronowicz z nerwem nakreślił portret cynika i oportunisty. Jan Frycz, grając duńskiego naukowca o żydowskich korzeniach, najlepszy jest, gdy z zachmurzonego czoła schodzi mu cień atomowego grzyba. Drwina bardziej boli Heisenberga niż oburzenie pełne powagi. To atut Margrethe Bohr (Aleksandra Popławska).