Kiedyś do Warszawy przyciągano najlepszych twórców z kraju i starano się, by każdy z teatrów zachował swą specyfikę i odrębność. Teraz nikomu z decydentów na tym nie zależy.
Zdjęcie mrocznego Wojciecha Malajkata opatrzone napisem „Zbrodnia z premedytacją" reklamujący nową dzisiejszą premierę w Polonii złośliwcy mogliby odebrać jako ostry komentarz do przemian, które ten ceniony i lubiany aktor przeprowadza w teatrze Syrena.
Rekomendowany przez Barbarę Borys-Damięcką na dyrektora Syreny Malajkat ku zaskoczeniu sympatyków i bywalców sceny przy Litewskiej postanowił zerwać z przeszłością tego teatru. Dał do zrozumienia, że bardziej niż Jurandot czy Gozdawa i Stępień w poszukiwaniach artystycznych przyświecać mu będzie duch Jerzego Grzegorzewskiego. Duch Grzegorzewskiego na razie się nie objawił, a rezygnacja ze spektakli muzycznych czy rewiowych na rzecz realizowanych z różnym powodzeniem przedstawień typu „Skazani na Shavshank" czy „Przebudzenie" sprawiła, że scena przy Litewskiej zatraciła swoją wieloletnią specyfikę, dla której została stworzona, i tym samym zaczęła upodabniać się do scen pozostałych.
Działanie niedawnego aktora Teatru Narodowego nie jest przedsięwzięciem pionierskim. Pamiętamy, jak Bogusław Kaczyński obejmując operetkowo-musicalową Romę, postanowił stworzyć z tego miejsca konkurencję dla Teatru Wielkiego, którego dyrekcja zawsze była jego marzeniem. Za jego dyrekcji Warszawa miała trzy opery (Narodowa, Roma i Warszawska Opera Kameralna) i żadnego teatru muzycznego. Podobnie też spaliła na panewce próba odcięcia się od komediowości teatru Komedia. Teatr pod nową nazwą Północny (kojarzącą się warszawiakom bardziej z wodociągiem i cmentarzem niż przybytkiem melpomeny) pod dyrekcją cenionego twórcy operowego, stał się efemerydą mimo ambitnego repertuaru i uznania krytyków. Po prostu publiczność, jadąc na Żoliborz, oczekiwała rozrywki i wytchnienia, a nie serwowanych Dostojewskiego i Iwaszkiewicza.
O tym, że władze Warszawy nie respektują tradycji i specyfiki miejsca, świadczą dziwne posunięcia w stosunku do Teatru Studio. Naturalnym kontynuatorem idei stworzonego tu przez Szajnę i Grzegorzewskiego teatru plastycznego mogliby być odnoszący międzynarodowe sukcesy Leszek Mądzik, Jerzy Kalina, Janusz Wiśniewski czy młoda obdarzona niezwykle oryginalną wyobraźnią Agata Duda-Gracz. Dlaczego o nich nikt nie pomyślał? Bo myślenie nie jest chyba najmocniejszą stroną stołecznych urzędników. I zamiast uszanować specyfikę Studia jako miejsca dysponującego ciekawymi przestrzeniami galeryjnymi, mieliśmy okazję być świadkami gorszących porażek artystycznych cenionego skądinąd z Opola Bartosza Zaczykiewicza czy twórcy, prywatnego teatru Pieśń Kozła, którego największym osiągnięciem było otwarcie... bufetu dla widzów, i wystawienie jednej z najgorszych inscenizacji Dostojewskiego.