W sztuce kluczowy jest motyw wieży, gdzie zamknięto Segismunda. Dziś, by pozbawić człowieka wolności, nikogo nie trzeba zamykać do lochu: sami przykuwamy się do komputerów, gadżetów. Mówimy, że szukamy wolności, tymczasem ją tracimy.
– Wyobraziliśmy sobie wieżę jako rodzaj laboratorium, gdzie preparowany jest wzorcowy człowiek naszych czasów – mówi reżyser. – Nie używamy słowa inżynieria genetyczna, bo nie ma co zabijać metafory. Natomiast spróbujemy różnymi znakami ten temat wydobyć, mając w pamięci, że Basilio jest uczonym. Z jednej strony odebrał Segismundowi wolność, z drugiej zaś dał świetne wykształcenie. Królewicz ma być lepszy, bardziej produktywny. Przypomina wytresowane zwierzę, które goni wokół własnego ogona, mniej podatne na zmienne koleje losu, kryzys, naciski. Trudno nie pomyśleć o pracownikach dużych firm biorących udział w wyścigu szczurów.
Jedno z najważniejszych pytań, jakie stawia Calderon, dotyczy złego losu i próby uniknięcia go. – Łączy się z odwieczną tęsknotą do uporządkowania świata – mówi Kuba Kowalski. – Każdy porządek okazuje się iluzją.
Koszmar i marzenia
Wojciecha Klemma, który wystawienie „Życie jest snem" zaproponował szczecińskiemu Teatrowi Współczesnemu już dwa lata temu, zaintrygował wątek iluzoryczności ludzkiego życia. W sobotę premiera spektaklu w nowym, pozbawionym patosu tłumaczeniu Marty Eloy Cichockiej pod tytułem „Życie to sen".
– Inspiracją jest dla mnie monolog Segismunda z końca II aktu – mówi reżyser. – Zanim przystąpi do rewolucji, mówi, że wszyscy śnią o tym, co mają. Biedni śnią o biedzie, król o królowaniu i nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że zbudzi się w kolejnym śnie. Wizja losu przedstawiona przez Calderona jest brutalna: ludzie, podobnie jak bohaterowie „Kongresu futurologicznego" Lema, muszą zdecydować, co jest w ich życiu rzeczywistością, a mogą to być złudzenia. To mroczna wizja. Żaden Matrix nie jest w stanie jej przewyższyć, ponieważ świat pokazany przez braci Wachowskich zakładał, że poza wirtualną istnieje realna rzeczywistość.
Wojciech Klemm bardzo poważnie potraktował fakt umieszczenia akcji w Polsce. – Można myśleć tak niekonkretnie jak Jarry – „w Polsce, czyli nigdzie", ale można też nadać jej konkretny wyraz – przekonuje reżyser. – Pokazać kraj, gdzie tubylcy jedzą ogórki, popijając to zupą ze zgniłej mąki. Oczywiście przerysowuję sytuację. Ale pokażemy imprezę rodzinną, gdy po paru godzinach picia wódzi i jedzenia flaczków zaczyna się prawdziwy koszmar. W spektaklu pojawiają się też inne polskie motywy.