Słabym pocieszeniem dla CSU jest fakt, że wynik wyborów do landtagu Bawarii okazał się nieco mniej katastroficzny niż pierwsze szacunki po zamknięciu lokali wyborczych w niedzielę. CSU uzyskała 37,2 proc. głosów. Oznacza to koniec samowładztwa tej partii w Bawarii i konieczność znalezienia koalicjanta, drugi raz w ostatnich sześciu dekadach.
Najbardziej prawdopodobna jest koalicja CSU z partią Wolnych Wyborców (FW), na którą głosowało 11,6 proc. Za takim rozwiązaniem opowiada się 44 proc. Bawarczyków oraz 55 proc. wyborców CSU. FW to partia konserwatywna opowiadająca się za ograniczeniem imigracji, mająca swych zwolenników głównie na prowincji. Pasuje do CSU.
Dla ksenofobicznej i populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD) miejsca w żadnej konstelacji koalicyjnej nie będzie. Weszła ona z mniejszym wynikiem, niż oczekiwano (10,6 proc.) po raz pierwszy do landtagu w Bawarii, co już jest sukcesem.
Jednak nie skład nowego rządu w Monachium nie jest w tej chwili najważniejszy. Dużo ciekawszy jest wpływ porażki CSU i jej szefa Horsta Seehofera na układ sił politycznych w Berlinie. Przywódca CSU jest równocześnie ministrem spraw wewnętrznych w koalicyjnym rządzie Angeli Merkel.
Gabinet składa się z przedstawicieli CDU/CSU oraz SPD. Działa zaledwie nieco ponad sześć miesięcy i w tym czasie dwa razy znalazł się w ostrym kryzysie. Raz za sprawą Horsta Seehofera, drugi raz z jego dużym udziałem. W tle obu konfliktów w łonie koalicji był problem emigracji, który Seehofer nazwał matką wszystkich obecnych kłopotów.