Przywódca największego i zarazem kusząco bogatego w złoża surowców państwa przez lata wyrabiał sobie opinię człowieka, który w zasadzie nie potrafi tylko wskrzeszać zmarłych.
Przesuwa granice i na nowo rysuje mapę Europy, kreuje wynik wyborów w innych potężnych krajach i staje w obronie słabszych dyktatur ujarzmianych przez świat demokratyczny. Mocniej zaciska węzeł gazociągów na szyi europejskiego kontynentu, by jak najmniej się odzywał i nie przeszkadzał budować świetlanej przyszłości w kraju wielkiego poświęcenia w imieniu całej ludzkości. Przecież nigdy w Rosji, za cara czy za bolszewików, nie było tak dobrze jak teraz. A będzie jeszcze lepiej, wystarczy troszeczkę poczekać i w międzyczasie sięgnąć po pilot.
Telewizja opowie, jak rozsypuje się na kawałki bogata Ameryka i pogrąża się w chaosie liberalna Europa, a nawet pokaże kraje, gdzie przeprowadzają egzekucje na ulicach, oraz takie, gdzie na co dzień brakuje wody i żywności. Nie ulega więc wątpliwości, że Rosja jest prawdziwą ostoją wolności, wartości i dobrobytu.
W końcu media to chyba jedyna branża, która z powodu pandemii nie musi zmniejszać budżetu. Wręcz przeciwnie – wydatki na stacje rządowe wzrosły na aż 40 proc. i w bieżącym roku wyniosą ponad 100 mld rubli (równowartość 5 mld złotych). Z innej puli zapowiadane są kolejne wielomiliardowe dotacje. O kondycję pozostałych mediów (wpływowych gazet i stacji radiowych) niech zadbają spółki skarbu państwa i wierni oligarchowie. Wydawać by się mogło, że tak hojnie nawożona tarcza medialna osłoni przywódcę przed wszelkimi atakami złowieszczych sił. Tak by było, gdyby nie YouTube. Wystarczy kupić drona, nagrać pałac nad Morzem Czarnym, przestudiować artykuły w prasie, porozmawiać z budowniczymi i zmontować to w dwugodzinną opowieść dokumentalną, a w ciągu sześciu dni będzie miała 91 mln odsłon. YouTube stał się najpopularniejszym serwisem społecznościowym w Rosji.
Siłę rażenia tej niekontrolowanej broni gospodarz Kremla miał okazję poznać w ubiegłą sobotę, gdy tysiące osób wyszły na ulicę nawet najbardziej odległych od stolicy i najzimniejszych miast Rosji. Nie było tłumów pod ścianami Kremla, gdy Nawalnego próbowano zamordować czy gdy zatrzymano go na lotnisku, kiedy powrócił z Niemiec, by walczyć o demokrację w swojej ojczyźnie.