Ameryka powinna postawić taki cel sobie i reszcie świata, uważa senator Obama, który toczy zaciętą walkę o nominację z Hillary Clinton.
Jak jednak zaznaczył podczas wczorajszego wiecu wyborczego na Uniwersytecie De Paula w Chicago, nie jest to cel, który da się osiągnąć podczas jednej prezydentury. Obama nawiązał do groźby "nowej ery nuklearnej", przed którą przestrzegała na początku roku grupa byłych oficjeli państwowych. We wspólnym artykule na łamach "Wall Street Journal" byli sekretarze stanu Henry Kissinger i George Schultz, były szef Pentagonu William Perry i eksprzewodniczący komisji wojskowej Senatu Sam Nunn stwierdzili, że broń atomowa staje się "coraz groźniejsza i coraz mniej skuteczna".
Obama zapowiedział, że jeśli zostanie prezydentem, wstrzyma produkcję materiału nuklearnego na użytek wojskowy i wszelkie prace nad nowymi głowicami. Zmniejszenie arsenałów nuklearnych ma jego zdaniem ograniczyć niebezpieczeństwo, że ta broń dostanie się w ręce terrorystów. - Najlepszym sposobem obrony Ameryki nie jest grożenie terrorystom bronią atomową, lecz trzymanie jej z daleka od nich -stwierdził. Jako prezydent Obama ma też zamiar rozpocząć "usilne starania dyplomatyczne", by wprowadzić globalny zakaz rozwoju, produkcji i rozmieszczania rakiet dalekiego zasięgu.
W przeddzień wystąpienia Obamy administracja George'a W. Busha podała, że trzykrotnie zwiększyła tempo niszczenia głowic nuklearnych. Dzięki temu USA powinny się wywiązać ze złożonej przez Busha w 2004 roku obietnicy zmniejszenia liczby głowic o połowę do 2012 roku.
Dokładna liczba bomb nuklearnych w amerykańskich arsenałach objęta jest ścisłą tajemnicą, ale eksperci szacują, że gdy Bush ogłaszał swój plan redukcji przed trzema laty, wynosiła ona około 6 tysięcy. Dziś, według źródeł rządowych, jest "najniższa od czasów prezydentury Eisenhowera" w latach 50.