Kiedy działacze i sympatycy opozycji ruszyli spod Akademii Nauk w kierunku ulicy Surganowa, dołączyły do nich grupy neonazistów (mieli zakryte szalikami twarze) i anarchistów z czerwono-czarnymi flagami.
Po drodze młodzi ludzie zaczęli się obrzucać obelgami. Potem, ku przerażeniu innych uczestników demonstracji, wszczęli bójkę. W ruch poszły pięści i drzewce flag. Nie pomogły apele organizatorów marszu. Milicjanci zaś, zamiast interweniować, przechadzali się spokojnie po chodniku.
– Telewizja zapewne pokaże, że w akcji opozycji brali udział neonaziści, co ma nas zdyskredytować. Ta zadyma to sprawka służb specjalnych – mówi „Rz” Anatolij Lebiedźko, szef Zjednoczonej Partii Obywatelskiej.
Na ulice Mińska wyszło – według organizatorów – 3 tysiące osób. Demonstranci domagali się podwyżki pensji i obniżenia cen. Żądano uwolnienia więźniów politycznych.
W marszu zapewne wzięłoby udział więcej ludzi, ale milicja zatrzymywała tych, którzy jechali do stolicy z innych miast. Spotkało to m.in. przywódcę opozycji Aleksandra Milinkiewicza. Z kolei niektórzy działacze opozycji z Mińska nie mogli opuścić własnych mieszkań. Jak ujawniło Radio Swoboda, pod ich drzwiami dyżurowała milicja. – Takie działania są w naszym kraju na porządku dziennym – powiedział „Rz” dziennikarz rozgłośni Olgierd Niewiarowski.