Będą wybory, poleje się krew

W Afryce jest niewiele krajów, w których przekazanie władzy nie wiąże się z potencjalnym wybuchem społecznym. Kolonizatorzy nie nauczyli Afrykanów demokracji, ale nauczyli wielu, jak udawać przywiązanie do niej.

Aktualizacja: 12.01.2008 11:16 Publikacja: 12.01.2008 04:23

Będą wybory, poleje się krew

Foto: AFP

Dźwięki, zewsząd napierający hałas. Kłująca uszy kakofonia ulicy: nawoływania naganiaczy pakujących ludzi do minibusów, handlarzy zachwalających towar na rynku, kaznodziejów zachwalających Boga, reklam wrzeszczących z głośników ustawionych na platformach samochodów kręcących się wokół mojego hotelu...

Pokój w hotelu w centrum Kampali jest przyzwoity. Nie ma w nim karaluchów, woda leci z prysznica jednym ciągiem, a na śniadanie podają świeże owoce. I jest tylko jedno ale: jego okna wychodzą na Sax Pub, bar, w którym codziennie przez całą noc do 5 rano trwa młócka. Dobrze jeśli z głośników ryczy Mariah Carey albo coś innego, co ma melodię. Zwykle jednak leci jakieś techno czy house, który koło 2 rano zaczyna rozsadzać mi głowę. Na dodatek okazuje się, że w moim hotelu salę na półpiętrze wynajmuje jakiś Kościół ewangelicki. Zaczynają wychwalać Pana o 5.30 rano, a mają mocne gardła i dobre głośniki. Zaczynam rozumieć, na czym polegają tortury hałasem, które podobno stosują Amerykanie. Idę do recepcji i chcę zmienić pokój. Oczywiście nie ma, więc chcę zmienić hotel. Na mojej ulicy jest jeden, ale stoi jeszcze bliżej Sax Pubu. W kilku okolicznych też nie ma miejsc, na hotele luksusowe mnie nie stać. Wracam jak pies z podwiniętym ogonem i czekam co wieczór na egzekucję.

Na Zanzibarze o 4 rano budził mnie muezin, w Dar es--Salaam chór kościelny, w centrum Abidżanu od rana śpiewały na drzewach nietoperze, a w Akrze koncert dawały żaby. Kampala obija mi głowę jak młockarnia.

Wszyscy tu mówią o Kenii. Nie ma się co dziwić – Uganda jest krajem śródlądowym i większość jej importu przechodzi przez port w Mombassie. Ceny benzyny podskoczyły czterokrotnie. Według taksówkarzy podskoczyły oczywiście dziesięciokrotnie, ale to wersja dla turystów. Faktem jest, że większość stacji nie sprzedaje paliwa i jazda w głąb kraju jest praktycznie niemożliwa.

W Ugandzie panuje system wielopartyjny, jest tu prasa na przyzwoitym poziomie, naprawdę niezależna od władz, działają 144 stacje radiowe. Toczy się ograniczona co prawda do wąskiego grona osób, ale żywa debata polityczna. Trafiam w towarzystwie znajomego Ugandyjczyka do klubu muzycznego, w którym w ciągu dnia zbiera się tłum ludzi, by rozmawiać o polityce. Większość bardzo krytyczna wobec prezydenta Yoweriego Museveniego. Debata jest transmitowana przez jedną ze stacji radiowych. Pytam Maksa, czy prezydentowi to nie przeszkadza. – W Ugandzie póki jesteś nikim, możesz mówić, co chcesz.

W gazecie znajduję list zatroskanego sytuacją czytelnika: „Jestem zszokowany rozmiarami kryzysu paliwowego. Co to za kraj, który po tygodniu rozruchów u sąsiada nie ma paliwa? Nie pamiętam osobiście czasów Idi Amina, ale mój ojciec twierdzi, że za jego rządów podobny kryzys byłby niewyobrażalny. Amin był przywódcą, który potrafił zaspokoić potrzeby naszego kraju, a gdy przychodził kryzys, byliśmy na niego przygotowani”.

Max jest studentem ekonomii, pytam go, czy takie opinie o Idi Aminie są w Ugandzie rozpowszechnione. – Rządy Amina nie były takie jednoznaczne – odpowiada.

– Jak to nie były jednoznaczne? Przecież to był psychopata, który zabił 300 tysięcy Ugandyjczyków i spustoszył kraj.

– To prawda, ale to był psychopata przewidywalny – ripostuje Max. Wiadomo było, że jeśli chcesz żyć, nie możesz mieszać się do polityki. Poza tym umiał przeciwstawić się Zachodowi.

Każdy, nawet największy morderca, który umie przeciwstawić się Zachodowi, jest w Afryce postacią co najmniej niejednoznaczną.

Średnia wieku Ugandyjczyków wynosi dwadzieścia kilka lat, 70 procent narodu nie pamięta rządów Amina. W Ugandzie nie ma znaczącego rynku księgarskiego, nie ma debat obejmujących większość narodu. Nawet w tym wysoko, jak na Afrykę, rozwiniętym kraju większość ludzi zajmuje się dwoma rzeczami: przeżyciem kolejnego dnia i zabawą. Na Idi Amina nie mają czasu.

John jest dziennikarzem piszącym do kilku gazet. – Czy zauważyłeś, kto brał udział w rozruchach w Kenii? – pyta.

– To byli głównie młodzi ludzie ze slumsów. Afryka staje się kontynentem młodych, wykorzenionych frustratów, których jedyny kontakt ze światem polega na oglądaniu zachodniej telewizji. Widzą tamtejsze bogactwo i zadają sobie pytanie: „Dlaczego oni mają, a my nie mamy?”. Nie ma słów zdolnych opisać gniew i rozgoryczenie tych ludzi. I wystarczy mała iskra, by nastąpił wybuch. Taki człowiek nie zawaha się wsadzić ci nóż w serce i nie będzie miał żadnych wyrzutów sumienia.

W barze w Kampali zamawiam jedzenie, kelnerka przyjmuje zamówienie i znika. Potem przez 15 minut krąży wokół mnie i czasem spogląda z zaciekawieniem, gdy kręcę się zniecierpliwiony. Podziwiam jej płynne, pełne wdzięku ruchy, jak na filmie w zwolnionym tempie. Tu przystanie, pogada z koleżanką, tu uśmiechnie się do klienta. A jedzenia jak nie było, tak nie ma. Wreszcie po 20 minutach przynosi herbatę i z miejsca przyjmuje pieniądze za całość zamówienia. Tutaj ludzie wolą kasę z góry, bo na kredyt można tylko stracić. I po kolejnych 15 minutach przynosi prawie zimny posiłek. Delektuję się nim, a ona mi nie przeszkadza. Nie wsadza nosa w mięso i nie pyta co chwila, czy mi smakuje, ani czy mogłaby mi w czymś pomóc.

W barze w Kampali pośpiech nie jest wskazany, bo jedzenie to jest czynność zmysłowa, nawet jeśli posiłek z trudem nadaje się do przełknięcia.

1 stycznia w mieście Kitgum dwóch parafian i ksiądz uwięzili w zakrystii biskupa anglikańskiego, uniemożliwiając mu poprowadzenie mszy. Nie mogli już dłużej znieść niekompetencji, nepotyzmu i korupcji biskupa, a apele do hierarchii o jego odwołanie nie odnosiły skutku. Tak tłumaczyli się w sądzie. – Ciekawe, jak biskup będzie się tłumaczył przed gniewnym obliczem Pana – pytali sędziego.

Od 20 lat na północy Ugandy działa Armia Oporu Pana. Od 20 lat żołnierze pod dowództwem Josepha Kony’ego mordują, gwałcą, plądrują wsie, siłą wcielają chłopców do armii, a z dziewczynek czynią niewolnice seksualne. To wszystko w celu stworzenia z Ugandy państwa, które ma być oparte na dziesięciorgu przykazań.

Jadę do wodospadów Bujagali, tuż koło miasta Jinja, 90 kilometrów od Kampali. Raj dla miłośników spływów tratwami. Nil, który zaczyna tutaj swój bieg, tworzy rwące kaskady. Z daleka nie wygląda to może imponująco, ale przy bliższych oględzinach widać, jak niebezpieczne są te miejsca. Najeżone skałami, spienione wody wirują we wszystkich możliwych kierunkach.

Za 125 dolarów można się zapisać na white water rafting, czyli spływ tratwą po kaskadach. Na tratwie siedzi dziesięć osób, są one przywiązane linami i poza lekkim podtopieniem nic nikomu nie grozi. Za to euforia gwarantowana. A na deser grillowanie na świeżym powietrzu.

Na brzegu Nilu za 5 tysięcy szylingów, czyli 3 dolary, można sobie zafundować innego rodzaju rozrywkę. Ugandyjczycy uwielbiają oglądać, jak kilkunastoletni chłopcy rzucają się na wodospad bez żadnego zabezpieczenia. Trzymają tylko małą deskę, a właściwie puszkę, coś w rodzaju koła ratunkowego własnej roboty, które pozwala im wypłynąć na powierzchnię. Wynajęcie takiego śmiałka, który na twoich oczach zaryzykuje życie, kosztuje właśnie 3 dolary.

Właścicielami firm oferujących spływy tratwami są oczywiście biali, czarnym pozostają skoki na główkę w wodospad.

Na zachodzie Ugandy organizowane są obozy dla uchodźców z Kenii. Jest ich jak dotąd około 3 tysięcy. W obozach brakuje leków, ubrań, naczyń kuchennych. Miejscowe władze alarmują, że jak tak dalej pójdzie, to zabraknie również mężczyzn. Młode Kenijki masowo wychodzą za mąż po to, by uzyskać prawo pobytu w Ugandzie. Przez ostatnie tygodnie udzielono kilkuset takich mieszanych małżeństw. Strategie przetrwania stosowane przez uchodźców wszędzie są podobne.

Pytam Johna, dlaczego w Kenii ludzie mordują się w tak okropny sposób. – Wszędzie ludzie się mordują, gdy w grę wchodzi polityka i sprzeczne interesy, a na dodatek liderami są manipulatorzy.

– Tylko że w Europie ludzie się nie mordują, gdy w grę wchodzi polityka – ripostuję.

– Tak? – kiwa z niedowierzaniem głową. – A w Irlandii Północnej kto się mordował nawzajem? Załamujesz ręce nad tym, że teraz w Kenii gwałci się kobiety, bestialsko morduje dzieci, pali się ludzi w kościele? A co robili biali w Jugosławii? I przecież to nie czarni wymordowali Żydów, tylko najbardziej kulturalny naród w Europie. Chcesz powiedzieć, że wy też – tak jak i my – macie w naturze skłonność do bestialstwa? Czy może pozbyliście się go przez ostatnie 15 lat od rzezi w Jugosławii?Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć.

A jednak w Afryce jest niewiele krajów, w których przekazanie władzy nie wiąże się z potencjalnym wybuchem społecznym. Uganda do nich należy, przynajmniej tak wszyscy chcieliby wierzyć. Kenia do nich należała, zanim okazało się to nieprawdą. Sztandarowy przykład demokracji zachodniej przeniesionej na grunt Afryki. Dowód na to, że amerykańscy neokonserwatyści mają rację – ludzie na całym świecie o niczym innym nie marzą, tylko o wolnościach, którymi my cieszymy się od rewolucji amerykańskiej i francuskiej.

– Wiesz, my nosimy takie same ubranie jak wy, udajemy jakieś zabawy w demokrację, ale w gruncie rzeczy mentalnie ciągle tkwimy w XIX wieku – mówi mi John.

W Kampali jest pełno swastyk. Na sklepach, a zwłaszcza na świątyniach hinduskich. Swastyka w tradycji hinduskiej to oznaka szczęścia, hitlerowcy przywłaszczyli ją sobie bez pytania Hindusów o zdanie. Niby to da się racjonalnie wytłumaczyć, ale jednak dziwnie się czuję w mieście swastyk, które na dodatek znajduje się w Afryce.

Joachim Buwembo jest redaktorem naczelnym gazety „The Monitor”, jednej z dwóch największych w Ugandzie. Jest dobrze sytuowany, wykształcony, ma jedno dziecko, ale utrzymuje około dwudziestu osób.

– Gdybym mieszkał w Londynie czy w Warszawie, to pewnie lokowałbym swoje pieniądze w akcje, albo inwestował w nieruchomości, a tutaj oddaję je na utrzymanie ludzi. Czasem takich, których prawie nie znam, jakichś wujków i pociotków.

– Dlaczego? – pytam.

– Dlatego, że tak tu jest. Dlatego, że każdy, kto ma, musi oddawać swoim krewnym, którzy nie mają. Gdyby miał ziemię, oddałbym im jakiś kawałek i powiedział: gospodaruj, produkuj jedzenie dla siebie i rodziny. Ale mam tylko pensję, więc muszę im oddawać część pensji. I to jest system, który w Afryce funkcjonuje od poziomu rodziny do państwa. Od prezydenta oczekuje się, że będzie wspierał swoich współplemieńców, że coś im zrzuci z kasy publicznej, bo kasa publiczna jest właśnie po to, by czerpali z niej ludzie, którzy są przy władzy.

– Korupcja jest wam przepisana na życie?

– Czy to jest korupcja? To jest styl życia.

A potem robi wykład na temat tego, co się dzieje w Kenii. Zanim Afryka została skolonizowana, kontynent podzielony był na terytoria należące do poszczególnych plemion. Narody takie jak Masajowie, Zulusi, Kikuje czy Banyoro posiadały własne ziemie, na których rządzili dożywotnio królowie. Król albo wódz, który pokonał swojego rywala, rządził, zanim ktoś inny go nie zabił.

Król opiekował się również swoim ludem, to na nim spoczywało zapewnienie mu przetrwania i rozwoju. Sam wybierał zarządców, sam kierował bitwami, a inne podbite plemiona traktował jak niewolników i zabijał albo pozwalał im na asymilację we własnym plemieniu. To był prosty świat z regułami akceptowanymi przez wszystkich.

Na konferencji w Berlinie w 1885 roku Europejczycy rozbili ten system. Stworzyli państwa, które nie były owocem woli ludów o wspólnych interesach i wspólnym rozumieniu świata, ale zbitkami różnych plemion pod wspólną flagą narodową. Przykład Kenii, kraju, który ponoć przyjął kolonialną wersję rozwoju, pokazuje, jak bardzo ulotne może być przekonanie, że Afrykańczycy chcą demokracji w naszym rozumieniu. Kolonizatorzy nie nauczyli Afrykanów demokracji, tak jak zresztą nie nauczyli ich chrześcijaństwa (Kościół musi zaakceptować fakt, że w praktyce wiary afrykańskiej obecne są elementy animizmu), ale nauczyli wielu z nich, jak udawać przywiązanie do demokracji. W polityce oznacza to, że sprawny prezydent może zostać na stanowisku przez całe życie, organizując pseudowybory i skupiając wokół siebie posłuszny parlament. Wybory można potraktować jak wojnę plemienną, w której zwycięzca zabiera wszystkie łupy, a przegranych traktuje jak niewolników. Jeśli się zgodzą, zawsze mogą wejść w skład rządu jedności narodowej – właśnie taki próbuje zresztą stworzyć prezydent Kibaki w Kenii. Jeśli nie… no cóż, w Afryce żyją bardzo rozemocjonowani ludzie, może dojść do tragedii.

Jego współplemieńcy nie będą mu mieli tego za złe, bo w Afryce nikt nie ma za złe władcy, że za wszelką cenę chce pozostać przy władzy. Pod warunkiem oczywiście, że – tak jak w Kenii prezydent Kibaki czy lider opozycji Raila Odinga – występuje w roli obrońcy swojego plemienia.

Prezydent Kenii zamiast być obrońcą demokracji, okazał się nowoczesną wersją króla plemiennego i tylko wy w Europie zastanawiacie się, jak to jest możliwe w takiej ugruntowanej demokracji jak kenijska. My wiemy, że to, co wydarzyło się w Kenii, może powtórzyć się w większości krajów Afryki.

– Czyżby Kenijczykom nie zależało już na naszych pieniądzach za safari i kawę? – pytam.

– Nie, ta sytuacja będzie opanowana. Zbyt wielu jest w Kenii Europejczyków, zbyt wielu Amerykanów. Wkrótce ludzie przestaną się zabijać i dalej będziemy udawać, że wszystko jest w porządku. A potem gdzieś indziej w Afryce znów będą wybory i znów poleje się krew.

Ostatniej nocy w Kampali znalazłem sposób na jazgot Sax Pubu. Włączyłem w pokoju wiatrak, który zagłuszył dudnienie. O dziwo, dzięki temu mogłem spać całą noc. Oto niezawodny sposób na drobne niedogodności życiowe: znaleźć sobie większe.

Dariusz Rosiak podróżuje po Afryce w ramach radiowego projektu „Trójka przekracza granice”. Trasa jego podróży obejmuje Ugandę, Etiopię, Angolę i Ghanę

Dźwięki, zewsząd napierający hałas. Kłująca uszy kakofonia ulicy: nawoływania naganiaczy pakujących ludzi do minibusów, handlarzy zachwalających towar na rynku, kaznodziejów zachwalających Boga, reklam wrzeszczących z głośników ustawionych na platformach samochodów kręcących się wokół mojego hotelu...

Pokój w hotelu w centrum Kampali jest przyzwoity. Nie ma w nim karaluchów, woda leci z prysznica jednym ciągiem, a na śniadanie podają świeże owoce. I jest tylko jedno ale: jego okna wychodzą na Sax Pub, bar, w którym codziennie przez całą noc do 5 rano trwa młócka. Dobrze jeśli z głośników ryczy Mariah Carey albo coś innego, co ma melodię. Zwykle jednak leci jakieś techno czy house, który koło 2 rano zaczyna rozsadzać mi głowę. Na dodatek okazuje się, że w moim hotelu salę na półpiętrze wynajmuje jakiś Kościół ewangelicki. Zaczynają wychwalać Pana o 5.30 rano, a mają mocne gardła i dobre głośniki. Zaczynam rozumieć, na czym polegają tortury hałasem, które podobno stosują Amerykanie. Idę do recepcji i chcę zmienić pokój. Oczywiście nie ma, więc chcę zmienić hotel. Na mojej ulicy jest jeden, ale stoi jeszcze bliżej Sax Pubu. W kilku okolicznych też nie ma miejsc, na hotele luksusowe mnie nie stać. Wracam jak pies z podwiniętym ogonem i czekam co wieczór na egzekucję.

Pozostało 90% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021