Po co Władimir Putin leci do Genewy?
Po to, by relacje rosyjsko-amerykańskie, które były i pozostaną kiepskie, były bardziej racjonalne. Przez ostatnie lata trwały bachanalia idiotyzmu, z każdej strony. Polityka wewnętrzna zaczęła się krzyżować z zagraniczną, zwłaszcza w USA. Tradycyjnie podstawą przewidywalnych stosunków była stabilność strategiczna, wzmocnienie bezpieczeństwa i przewidywalności w dziedzinie jądrowej. Ale nawet to zaczęło się chwiać, mimo że od lat 50. ubiegłego wieku zawsze to było podstawą relacji Moskwy z Waszyngtonem. Teraz obie strony chcą powrócić do mniej więcej przewidywalnej konfrontacji, bo gra powinna mieć jakiekolwiek zasady. W odróżnieniu od Trumpa, który chciał pogrzebać temat kontroli zbrojeń, Biden ma klasyczne podejście do tego tematu. Sukcesem byłoby to, gdyby po spotkaniu prezydenci oświadczyli, że zaczną tworzyć nowe zasady stabilności strategicznej na poziomie ekspertów, dyplomatów i wojskowych. To kluczowy temat, reszta to wymiana zdań i prężenie muskułów.
A czy ustępstwo USA w sprawie Nord Stream 2 nie jest sukcesem?
Absolutnie nie. Biden zrobił zdrowy rozrachunek i zrozumiał, że w perspektywie długoterminowej lojalność Niemiec wobec USA jest ważniejsza od tego projektu. Biden jest człowiekiem, który dąży do celu. Ma pewną wizję, jak budować pozycję Stanów Zjednoczonych w najbliższych latach. Nie chodzi o globalne przywództwo, jak było wcześniej. Chodzi o bycie liderem w bloku zachodnim, który chce wzmocnić, przede wszystkim przeciwko Chinom. Ale Rosji też to dotyczy. Swoją decyzją wzmocnił więc relacje z Niemcami, a gazociąg i tak prawie już jest gotowy.
W swoich publikacjach wielokrotnie porównywał pan obecne relacje Rosji i USA do najgorszych czasów zimnej wojny. Ale wtedy była walka komunizmu z kapitalizmem. O co trwa walka dzisiaj?