– Pozostaliśmy w głównym nurcie Unii Europejskiej, zgadzając się, że powrót do negocjacji z Rosją jest potrzebny – przekonywał wczoraj w Brukseli minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Dotąd Polska należała do grupki krajów, które sprzeciwiały się wznowieniu rozmów nad nowym strategicznym porozumieniem z Rosją, argumentując, że Moskwa nie wypełniła warunków postawionych jej przez UE 1 września. Chodziło m.in. o wycofanie wojsk rosyjskich z Gruzji na pozycje sprzed wybuchu konfliktu. Przewodnicząca Unii Francja twierdzi, że Rosjanie ten punkt wypełnili, Sikorski uważa, że jest inaczej. – Rosja nie wycofała się z Gruzji. Przecież nie będziemy dyskutować z oczywistościami – stwierdził minister.
Ale i on, i sceptyczni wcześniej Szwedzi oraz Brytyjczycy uznali, że do negocjacji trzeba wrócić. Szwecja i Wielka Brytania wydały oświadczenie, w którym podkreślają, że Rosja warunków nie spełniła, ale mimo to „trzeba z nią rozmawiać”.
[srodtytul]Dla Litwy to katastrofa[/srodtytul]
Jedynym krajem sprzeciwiającym się wspólnej unijnej strategii wobec wielkiego sąsiada na Wschodzie pozostała mała Litwa. Prezydent tego kraju Valdas Adamkus wydał niedawno, wspólnie z Lechem Kaczyńskim, oświadczenie nawołujące do izolowania Rosji. W brukselskim tygodniu „European Voice” ewentualny powrót do stołu rozmów Adamkus nazwał „katastrofą”, a postępowanie Rosji wobec Gruzji porównał do agresji na kraje bałtyckie w roku 1940.
Historycznych porównań nie szczędził też litewski wiceminister spraw zagranicznych. – Czy znów mamy do czynienia z Monachium? – pytał Zygimantes Pavilionis, robiąc aluzję do konferencji, na której mocarstwa zachodnie oddały Niemcom część Czechosłowacji.